MC: św. Antoniego z Padwy, prezbitera

Dziś szlak wybrałam ostrożniej, po drodze odwiedzając pustelnię św. Brata Alberta.

20160613_103824

Sformułowanie „stylowa cela” budzi we mnie wiele skojarzeń, w większości humorystyczne, jednak lubię to miejsce i cela sama w sobie ma klimat. O taki:

20160613_103952

Nistety włączył mi się flesz , ale jak widać jest tam zachowana prostota a na szybie są umieszczone relikwie, które można ucałować. Cela i kościół sa zbudowane według zasad góralskiego budownictwa, do tego kościół został zaprojektowany przez Stanisława Witkiewicza. I choć kolejne pokolenia wniosły swoje, np. w postaci boazerii, to  tak miejsce pozostaje wyjątkowe, jedyne w swoim stylu.

20160613_111544

Alfa i Omega ułożone z wot bardzo do mnie przemawiają. Wybrałam to miejsce na dłuższą modlitwę i myślałam o tym, że greckie „arche” zawiera w sobie ideę zarówno początku, jak  końca. Po co więc Apokalipsa dopowiada „telos”? Może żeby powiedzieć, że to nie tylko koniec, ale też pełnia?

Snucie teologiczno-filologicznych rozważań przerywały mi wycieczki. Na początku pierwszej do kaplicy wpadło dwóch młodocianych, z których drugi scenicznym szeptem warknął do pierwszego: „Czapka!”,po czym zerwał mu rzeczoną z głowy. Musi ministrant (ten warczący).

A klęczałam pod tym sympatycznym panem, którego lubię nie tylko ze względu na olbrzymią skuteczność w znajdywaniu zagubionych przedmiotów.

20160613_111559

Pod spodem była puszka na ofiary, więc zrobiłam mu drobny imieninowy prezent. Zresztą zakony albertyńskie to też przecież rodzina franciszkańska, Brat Albert się nie obrazi. Dobrze było go dziś odwiedzić.

Potem musiałam już wyjąć pelerynę i bardzo mi się dziś przydała. Przeszłam z Kalatówek do Doliny Strążyskiej i o ile w dole było widac słońce, to w górach było raczej mokrzej niż suszej (sushi też nie było, ale to akurat jakoś nie budziło moich głębszych emocji – nie lubię). Ale najpierw wtopiłam, bo nie wzięłam drobnych i pani w kasie TPNu musiała mi wydać 20 zł złotówkami. Teraz będę już pamiętać, że na szlak trzeba zabierać piątaka dla parku. Mniej kłopotu i dla biletera, i dla mnie.

Lubię ten fragment Ścieżki nad Reglami. Ma swój urok, są z niego niesamowite widoki a trudność szlaku jest średnia. Chyba że spadnie deszcz. Wtedy sympatyczna, choć mogąca dać wycisk ścieżka zamienia się w błotno-kamienistego potwora czyhającego na nieostrożnych lub idących zbyt szybko turystów. Dziś szlak był w wersji spotworniałej, szczególnie pod koniec.

Wejście na Ścieżkę ze szlaku na Kalatówki:

20160613_114634

Dowód na to, że w Zakopanem świeciło:

20160613_123650

Biały Potok w stylistyce ogrodu japońskiego (dla tych z czytaczy, którzy wiedzieli, ale zdążyli zapomnieć: jeśli nie ma wody, to jej ujęcia w ogrodze japońskim zaznacza się żwirem ułożonym w fale):

20160613_131821

Wspięłam się też na Sarnią Skałę, choć już wchodząc, miałam mroczne przeczucia co do zejścia. Na szczęście się nie sprawdziły a widok, mimo chmur, był przedni. Także na rycerza śpiącego z nosem w chmurach:

20160613_142034

Na Czerwonej Polanie a potem na Polanie Strążyskiej miałam okazję docenić spryt sójek. Błysnęło mi raz i drugi błękitem, myślałam, że się spłoszy i odfrunie, ale nie. Uciekała przy każdej większej grupie, po czym wracała i sprawdzała dokładnie okolice ławek, szukając resztek. Ewidentnie są przystosowane do sprzątania po ludziach, przynajmniej tych spożywczych odpadków.

Zejście z Sarniej a potem do Strążyskiej to była masakra. Mój Anioł Stróż dokonywał dzis prawdziwych cudów, żebym nie połamała sobie nóg albo ponownie szczęki. Ta część Ścieżki jest bardzo stroma, po deszczu zamienia się w ślizgawkę. Mam dobre buty, ale bez kijków bym nie zeszła. Parę razy się potknęłam, ale obyło się bez lądowania, za to mięśnie pod koniec zejścia trzęsły mi się jak w febrze. Pozytywne jest to, że zdecydowanie przybywa mi sił i oddechu. Bardzo sympatyczne uczucie, kiedy wraca forma.

W tej części drogi spotkałam też karmelitankę, z twarzy w wieku późnośrednim, z niebrawarystycznie podwiniętym habitem, spod którego wystawały górskie spodnie. Ale welon miała juz całkowicie brawarstycznie dokładnie założony. Szacunek.

Na Polanie odpoczęłam nieco w tamtejszej bacówce, przeczekałam też deszcz. Była tam grupka Rosjan, którzy czekali – jak się okazało – na parę, która poszła oglądać Siklawicę. Ich powrót przywitano krótkim: „I kak? Panrawił sia?” – „Panrawił sia”. Czyli było warto, skoro się spodobało.

Potem mijaliśmy się na szlaku i razem wracaliśmy busikiem do centrum Zakopanego. Uderzające było to, że spotykani na szlaku zachodni turyści a nawet Polacy (podobno mamy opinię ponuraków) na uśmiech odpowiadali na ogół uśmiechem. Rosjanie z tej grupki nie. Ogólnie miałam wrażenie lekkiego wycofania, byli jak nieufni obserwatorzy, dobrze czujący się w swojej grupie, ale trzymający dystans wobec obcych. W busie odruchowo rzuciłam powiedzonkiem „Wsio rybka” i chyba się zdziwili.

Na koniec podróży poszłam do mojej ulubionej kawiarni na moje ulubione lody i napój życia, czyli kawę, przez co musiałam potem czekać pół godziny na busa do MC i ledwo zdążyłam na mszę.

Jutro dzień luźny, planuję Zakopane (prowiant mi się kończy a ja jak większośc rodaków jestem owadożerna, czyli lubię mieć wszystko z Biedronki). Zajrzę też na wystawę Jacka Hajnosa w Miejskiej Galerii Sztuki na Krupówkach. Zapowiada się całkiem sympatyczny dzień.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s