Archiwalna grypsera

Przychodzi sobie człowiek do archiwum, rozsiada się, podpisuje, co trzeba, nakłada nitrylowe rękawiczki, po czym cały zwarty i gotowy sięga po interesujące go archiwalium (tu: Kronika klasztoru lwowskiego za lata 1936–1946). Skupienie, powaga i poczucie ciężaru chwili.

Po czym słyszy: „Mucha jest na korytarzu. Weź franciszka”.

Co prawda czytam właśnie o okupacji sowieckiej we Lwowie, ale żeby zaraz słyszeć teksty jak ze Stirlitza albo J23? Podejrzliwie rzucam ukradkiem okiem na rozmówców, czyli pracowników archiwum. Ku swej uldze nie widzę na nich ani mundurów Wermahtu czy innego gestapo, ani gustownych czarnych skórzanych płaszczy NKWD.

„M-m-m-ucha? Franciszka?” – wyrzucam z lekko przyduszonego zaskoczeniem gardła.

„A bo on much napuścił! Jedna jest w gabinecie u ojca, druga lata po korytarzu a tę u siebie w pokoju utłukłem”.

„Franciszkiem?” – upewniam się, a moja wyobraźnia produkuje coraz bardziej szalone jego wizje: od łapki na muchy z naklejonym obrazkiem świętego z Asyżu po silikonową figurkę miłościwie nam posługującego papieża. Zresztą, czemu silikonową? Gipsowa też da radę, choć prawdopodobnie jednorazowo…

„Franciszkiem, franciszkiem” – gorliwie przytakuje drugi rozmówca – „A bo to nasza wina, że uczelniane czasopismo dało na okładkę zdjęcie papieża?”.

Czyli jednak nie spisek, użytnikobójstwo lub polowanie na niesfornych braci lekkomyślnie szlajających się po otchłaniach archiwum a banalna troska o higienę miejsca pracy. Z wykorzystaniem jak najbardziej pobożnych artefaktów.

Co za ulga. I jaki ubaw!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s