W roli wypędzanych na pustynię kozłów ofiarnych w III wieku po Chrystusie obsadzili się eremici. Zostawiali wszystko i szli żyć na piaskach lub skałach pustyni po to, by walczyć z demonami, ale celem tej walki było upodobnienie się do Baranka. Chcieli się z Nim zjednoczyć. To mistrzowie przemiany z rogatego, wścibskiego, jurnego, wszystkożernego łakomego kozła w cierpliwie i ufnie idącego za pasterzem baranka.
Wspaniały paradoks: owce nie walczą – zbijają się w stado, licząc, że wilkom wystarczy kilka z nich, tych na obrzeżach. Czasem tryk zawalczy, ale wobec stada głodnych drapieżników owce są bezradne. A tu żeby zostać owcą trzeba było podjąć walkę. Polegała ona na oczyszczaniu serca, tak aby coraz pewniej słyszeć głos Pasterza i coraz pewniej Mu ufać. Broń? Cisza, monotonia, inni bracia, mało zaszczytna praca, nieustanne zagrożenie ze strony przyrody oraz innych ludzi i przede wszystkim modlitwa. Modlitwa słowem i sakramenty. Do tego zaufany mistrz i posłuszeństwo jego prowadzeniu.
Trzeba zacząć od wierności modlitwie i regularnej spowiedzi, nie musi być od razu stały spowiednik. I trwać w tych dwóch wyborach, dopóki koźli upór nie stanie się barankowym posłuszeństwem. Kluczem jest tu TRWANIE. Ale nie jak duże, stare drzewo. Nie – jak trawa, która chyli się pod podmuchem wiatru, pozwala się deptać i umie się cieszyć deszczem i słońcem. Której delikatność jest jej siłą, bo dzięki niej może się podnieść. I znów podnieść. I jeszcze raz podnieść… Nie po to, żeby samej sobie udowodnić swoją wartość, ale żeby sięgać ku Słońcu i cieszyć się Nim, a Jemu pozwolić ucieszyć się sobą.
🙂
Dziękuję za wpis. Za ten wpis.
I zastanawiam się, jaka jest forma ewolucyjna pomiędzy kozłem a owcą? …
To właśnie jest największą słabością teorii ewolucji, że jak dotąd nie stwierdzono istnienia form pośrednich 🙂 A w opisanej sytuacji chodzi o to, że najważniejszy jest ruch i to we właściwym kierunku, efekty będzie sądził Kto inny.
🙂 mam jednak wrażenie, że jakieś formy pośrednie są. Co najwyżej jeszcze nienazwane przez naukowców /amerykańskich, brytyjskich, norweskich – bez znaczenia/ 😉
🙂 aż tak się na biologii nie znam
Od dawna fascynuje mnie słowo „trwać”. Dla mnie to określenie ma wiele ze statyki, bo, myślę, trwać można w czymś co niezmienne, pozbawione ruchu, aktywizmu, co jest określone i ma swoje granice. Trwanie daje poczucie bezpieczeństwa. Czy postawa trwania pozwala na ciągłą wędrówkę?, ciągłe szukanie Niepojętego? Przyblizanie się i oddalanie od Boga? Postawie trwania można, sadzę, przeciwstawić postawę rozwoju.
Encyklika : „Ut unum sint” używa określenia „trwa” – subsistit In, gdy pisze o tym, ze Kościół Chrystusowy trwa w pełni w Kościele Katolickim. W niemieckim tłumaczeniu używa się słowa – „jest urzeczywistniony”. Wolę to określenie – jest głębsze i prawdziwsze…
A jeśli trwanie polega na urzeczywistnianiu a nie stanie dokonanym? Bo tak trwanie czytam w kontekście Ojców Pustyni – to trochę jak z różą jerychońską. Wiatr rzuca nią po pustyni, ale rozwija się, kwitnie i wydaje owoce dopiero wtedy, jak znajdzie nieco wody, zakorzeni się i zacznie trwać w miejscu. O, tak sobie to czytam 🙂