Na Jom Kippur ze stad wybierano dwa kozły. Jeden z nich był oddawany Bogu, składany w ofierze. Na drugiego arcykapłan nakładał dłonie, przelewał na niego grzechy ludu, po czym zwierzę było wyganiane na ziemię pustynną, w miejsce, skąd była pewność, że nie wróci.
W imię oczyszczenia ludu był oddawany demonom, stawał się wręcz ich wcieleniem, jak przedstawia to Roman Brandstaetter w „Jezusie z Nazaretu”.
W niektórych rodzinach też są wybierane dwie osoby. Obie na ofiarę. Jedna ma spełnić wszystkie niezrealizowane marzenia, być wizytówką i potwierdzeniem wartości rodziny. Domowy bohater. On nie ma prawa do własnych pragnień, a właściwie to może je realizować, ale jak już zrealizuje potrzeby innych. Czyli nigdy. Bo zawsze znajdzie sobie kogoś, kto będzie za niego pragnął.
I jest on, kozioł ofiarny. Winien wszelkiemu złu, generujący jedynie problemy, skazany na wygnanie i społeczną śmierć. Człowiek, który był wychowywany tak, że „zaprogramowano go” do budzenia demonów. Może robić i realizować sobie, co chce, to nikogo nie obchodzi – i tak z pewnością stanie się to źródłem problemów. To ludzie, którzy mają pewien cenny, ale bardzo trudny do przyjęcia przez ich otoczenie dar: przy nich ujawniają się nasze słabości. Budzą naszą agresję, bo podświadomie odbierają i całkowicie świadomie ujawniają nasze grzechy i słabe strony. Wypowiadają na głos to, co chcemy ukryć w wiecznym milczeniu. Widzą Zmrok, jakby to napisał Łukjanienko.
Nie cierpimy tych ludzi. Przy nich nie da się odpocząć. Więc przerzucamy na nich nasze uprzedzenia – to oni są winni! To oni są agresywni, niedojrzali, złośliwi – a oni zaczynają się zachowywać zgodnie z naszymi oskarżeniami. Bo to też im wdrukowano. I dają się gnoić, bo wydaje im się, że tak być powinno, że bliźni mają rację. W końcu powiedzieli to czy tamto, zrobili to czy tamto…
Sytuacja od Starego Testamentu o tyle się zmieniła, że na drodze na pustynię, po której wyganiano kozła, wyrósł krzyż. Nie ma już potrzeby składania w ofierze ani domowego bohatera, ani wyrzucania na pustynię kozła ofiarnego. Jest jeden warunek: muszą porzucić swoją koźlą naturę i upodobnić się do Baranka…
PS
To skojarzenie nie jest tylko moje, można je znaleźć także u psychologów czy terapeutów odwołujących się do chrześcijaństwa. Obawiam się, że na tym wpisie się nie skończy, bo temat nadal we mnie pracuje 🙂
Czekam więc. Na kontynuację. ja.