Najpierw jest rozczytanie łacińskiego tekstu. Potem dopasowanie do niego wysokości dźwięków. Potem znów powrót do tekstu, któremu muzyka ma służyć jako nośnik. Potem znów powrót do melodii, aby zyskać w niej płynność i zacząć się nią cieszyć. Potem znów tekst. Melodia. Tekst. Elementy zbliżają sie do siebie i powoli składają się jak wir galaktyki w spójną całość, której centrum jest modlitwa. A właściwie Obecność.
Chorał to muzyka bardziej do śpiewania niż słuchania. Dopiero wchodząc w nią z ciałem: pracą przepony, mięśni trzymających ciało, pamięcią o opowiednim ustawieniu tzw. aparatu otrzymuje się pełnię daru, którym jest ta praktyka modlitwy. Chorał wychowuje, zmusza do pracy i bardzo szybko ujawnia słabość śpiewających jako jednostek i jako wspólnoty. Wystarczy pojechać np. do Tyńca i posłuchać, jak, w zależności od jakości dnia, zmienia się jakość śpiewu w chórze. Dla mnie jest bezwzględny szczególnie w ujawnianiu mojego skupienia na sobie. Skupienie na tekście pozwala mi śpiewać głośniej i pewniej, skupienie na sobie dusi mnie w sensie dosłownym – dźwięku brak.
Takie niby banalne, a jakie skuteczne 🙂
O tak, skupianie się na sobie i skupianie uwagi na sobie to ulubione zajęcie egocentryków.