Za mało się za niego modliłam. Byłam pewna, że człowiek z taką przeszłością nie da się łatwo, jeśli w ogóle, oderwać od pełnienia kapłańskiego powołania. Ale to żaden argument. Za mało sie za niego modliłam. Dziś usłyszałam plotkę, że sie ożenił. Wiedziałam, że przestał sprawować sakramenty i odszedł z zakonu, ale ślub jest jak ostateczne potwierdzenie wyboru innej drogi życia. Poczułam smutek.
Patrząc na dziesięciu mężczyzn, którzy dzisiaj przyjmowali święcenia diakonatu, miałam wciąż w głowie tę wiadomość. Ilu z nich wytrwa? Pięknie przysięgali, ale ilu z nich wytrwa? Wybrano ich do wymagającego powołania i oni je przyjęli, ale czy za dwa, trzy, dziesięć lat będa pamiętać, co dziś przysięgali? Czy będą temu wierni?
„Albowiem Bóg, Ten, który rozkazał ciemnościom, by zajaśniały światłem, zabłysnął w naszych sercach, by olśnić nas jasnością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa. Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2Kor 4,6-7) – perykopę z tym zdaniem czytano dzis jako drugie, nadobowiązkowe czytanie. Gliniane naczynia. Kruche, podatne na ciosy, wrażliwe na upadek, ale to właśnie takie naczynia wybrał sobie Bóg na swoje oliwne lampy, aby jaśniały blaskiem Jego chwały. JEGO chwały. Biada lampie przekonanej, że może błyszczeć sama z siebie – paliwo się wypali i zacznie kopcić.
Trzeba się za nich modlić, nie ustawac w tej modlitwie. Są nam bardzo potrzebni: ich świadectwo życia, sprawowane przez nich sakramenty, nauczanie (i to w tej kolejności). Więc trzeba się modlić. I od czasu do czasu miec odwagę podejść i przyciąć knot braterskim upomnieniem, kiedy będzie widać, że światło staje się coraz słabsze i niepewne. Ryzykując nawet poparzenie.
Kiedy zdąźył się zakochać ów Niewierny powołaniu do posługi? My takich rzeczy nie wiemy. Nie rób sobie wyrzutów. Nikt nie zdradza swoich zamiarów. Zakon nie jest więzieniem. Tam można być tylko z miłości a do miłości nikogo nie można zmusić. Można do niej zachęcać ale nikt nas nie prosi o radę, nikt nie trąbi na prawo i lewo o tym, co ma w sercu. To ciekawe, źe wszyscy „wychodzący” są raczej „przechodzący” prosto z celi do sypialni kobiety, której wszystko jedno kim jest narzeczony. Gdy umiera miłość kończy się życie. Gdy miłość trwa życie trwa wiecznie. Ale gdy tam miłości nie ma może lepiej umrzeć niż tam żyć jak umarły. Niewierny ale szczęśliwy. Może czasem trzeba odejść, by zachować życie, żeby żyć. Kto to wie?
z moich obserwacji raczej wynika, że sypialnia to skutek, nie przyczyna – takie tam ostatnie stadium odchodzenia
a ludzkie serce zna tylko Bóg, toprawda
Stadium odchodzenia. To jak z mężem zawiedzionym, że po ślubie żona nie wypełnia swoich obowiązków, zaniedbuje go na różne sposoby. Ciekawe, że przed ślubem tego nie widać i nie informuje się zainteresowanego o ukrytych wadach tej instytucji. Żeby dostać się do komandosów to Armia daje chłopcom wycisk żeby potem nikt nie płakał, że nie daje sobie rady. Dezercja kapłanów jest porażką Zakonu ale mówi się, że poszedł za babą. Przecież do mamy nie wróci a musi gdzieś podziać się. Nie ma domów dla samotnych Eksów.Zanim wyjdzie ma czas zorganizować sobie „wariant B”. Twardziele zostają i starają się coś zmienić, reformują Zakon, modlą się, wypełniają swoje obowiązki i nie wybrzydzają. Nie wiadomo czy dlatego, że tak kochają Pana Boga czy dlatego, że ambicja nie pozwala im łamać danej obietnicy. Czasem, żeby odreagować stres, dyskretnie prowadzą „podwójne życie” ale przynajmniej zachowują pozory wierności i do końca wykonują swoją posługę. Idealizowanie tego środowiska jest naiwną formą dewocji. Nie ma ideałów i lepiej pogodzić się z tym niż budować pomniki kapłanom, na których oni sami nie chcą stać.
Zdaje się, że wywiało komentarz, który przed chwilą napisałam. Jesli tak, spróbuję raz jeszcze. Otóż, ja mam problem z tym dyskretnym prowadzeniem podwójnego życia i ,,do końca wykonywaniem posługi”. Rozważając tę kwestię na poziomie najbardziej prymitywnym i, rzekłabym, pragmatycznym, pytam, czy naprawdę mozna dać wewnetrzne przyzwolenie (zwłaszcza czy kobiety mogą je dać), zeby mężczyźni prowadzacy podwójne zycie spowiadali innych mężczyzn, narzeczonych, małżonków? Ta dyskrecja (na zasadzie nasze oczy tego nie widzą) w kontekście konfesjonału wcale nie jest dyskretna! Piszę to właśnie dlatego, że nie idealizuję stanu kapłańskiego. Ponadto uważam, ze żadnego innego sakramentu nasza ludzka psychologia nie obciąża tak bardzo jak sakramentu pokuty. Co, tak na marginesie, mnie osobiście odstręcza od instytucji stałego spowiednika. Ale to już inna historia i nie do końca przeze mnie przemyślana.
Mnie zawsze zadziwiają kobiety, które się wiążą z takimi mężczyznami. Na co one liczą? Że jak chłop Bogu nie potrafił być wierny, to będzie wierny właśnie im? Ja bym nie potrafiła tak zaufać. Zadziwiające jest też to, że dość często są to kobiety wierzące (i to nie jakieś niedzielne katoliczki).
Podejrzewam, że one nie liczą na coś, po prostu chcą byc kochane i życ w związku.
Monika, też mnie to zawsze fascynuje, ta ufność we własny powab (?), który go przywiąże silniej niż śluby jakiemuś tam niewidzialnemu Bogu… Ale być może Ela ma rację.
Ja bym natomiast zadała pytanie ilu spośród tych sobotnich wyświęconych było mężczyznami? Bo tak mi się wydaje, że w wielu przypadkach należy mówić o chłopcach. I tu można upatrywać korzeni wielu późniejszych niewierności. Tak samo jest z małżeństwem, kiedy ślubują sobie chłopak i dziewczyna, a nie mężczyzna i kobieta. Dlatego też cieszy mnie, że wielu chłopców nie zostało dopuszczonych w tym roku do diakonatu. Będą mieli szansę doróść choć odrobinkę…
I jeszcze jedno, moja kolejność, dla której wyświęcani są potrzebni: po pierwsze sprawowanie sakramentów, po drugie sprawowanie sakramentów, po trzecie sprawowanie sakramentów. Do wszystkich innych spraw wystarczą mi niewyświęceni.
Powołanie polega na tym, że do niego dojrzewa się, dorasta, usuwa przeszkody przeciwne temu, co ślubowało się. Każde powołanie ma swoje blaski i cienie ale wszystko, co jest istotne to rezygnacja z egoizmu dla dobra ludzi powierzonych nam na tej drodze.
Do ludzi związanych z kimś przymierzem lepiej mieć zdrowy dystans, nie pętać się za nimi, nie odciągać od obowiązków, nie zmuszać ich do zainteresowania sobą pod byle pretekstem. Czy to cudzy mąż czy ksiądz, wszystko jedno. Namolne baby łażące za mężem przegoni żona a ksiądz jest traktowany jak kawaler do wzięcia przez kobiety cierpiące na kleroobsesję często manifestującą się nadzwyczajną lecz niestety fałszywą pobożnością. Brak dystansu i ekscytacja. A potem udają święte oburzenie gdy adorowany ksiądz ma z kimś dziecko.
Co do powołania, to masz rację. A co do związków księży, hm… zna tez takie przypadki, w których ksiądz z sobie tylko znanych powodów stwierdził, że nie chce mu się juz byc księdzem i poszukał żeńskiego „pretekstu”. Są i księża wyciągnęci z powołania, i kobiety zmanipulowane przez księży, które za nimi poszły. I jest zwyczajne cierpienie, które z tego powstało. W jednym ze swoich tekstów o. Zioło napisał, że idealny spowiednik powinien być brzydki jak Wincenty Palotti i cos w tym chyba jest… 😀 Tylko rozszerzyłabym tę ceeche również na duszpasterzy. Może w seminarium powinna być komisja estetyczna i zakaz święcenia przystojnych? 😀
Można się ze mną nie zgodzić, ale osobiście uważam, że między duszpasterzem / spowiednikiem / kierownikiem duchowym a kobietą powinien być zachowany pewien zdrowy dystans. To nie powinna być relacja kolega-koleżanka. Duszpasterz akademicki nie powinien być ze swoimi studentkami na „ty”, a kierownik duchowy nie powinien się umawiać na ploteczki ze swoją podopieczną.
Natomiast ogólnie co do bliskich relacji kobiet z księżmi to uważam, że takowe jak najbardziej są możliwe. Potrzeba tylko jednego drobnego elementu: dojrzałości obu stron. Niestety obecnie jest to element bardzo deficytowy.
PS. Najfajniejsi faceci jakich znam, to często wcale nie są ci najprzystojniejsi, więc wydaje mi się, że ta metoda unikania zagrożeń raczej by się nie sprawdziła 🙂
Oj, bo ja z ta przystojnością to prowokacyjnie tak pojechałam 🙂 tez wole osobowość od ślicznej buzi 😉
Co to znaczy przystojny? Uroda nie ma znaczenia tylko brak charakteru i niedojrzałość. Wszystko wolno byle nie krzywdzić nikogo. Ale głupki tego nie zrozumieją, że to nie działa.
tyż racja….
Krążę wokół tego tematu i krążę… i dorzucę chyba jednak swój mały kamyczek. Otóż z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że to nie jest takie łatwe. Ocenianie innych ludzi z pozycji wyższości i pewności siebie, pt. Mi się coś takiego nigdy nie przydarzy, ja to bym wiedziała jak postąpić, ale głupie te baby, co za księżmi latają, itp. to była moja mądrość przez lata. Chlubiłam się tym, że w młodości odrzuciłam zaloty paru kleryków (w takim obracałam się towarzystwie). Byliśmy przyjaciółmi od lat, a potem się okazało, że się we mnie kochali. Miałam jednak siłę, żeby to wszystko zakończyć i ofiarować im swoją życzliwość i modlitwę.
Po latach, niby dojrzalsza, sama zakochałam się bez pamięci w księdzu. Tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia, którą znałam jedynie z książek, a z której po cichu, z wrodzoną sobie ironią wyśmiewałam się jako z mrzonki… Tym mocniejsze było trzepnięcie. Jak piorun z jasnego nieba. Całe dotychczasowe życie stało się w ułamku sekundy mało istotne. Zaczęła się walka na śmierć i życie z tym uczuciem, pełna bólu, niedowierzania, poczucia winy i – co najstraszniejsze- wrażenia, że Bóg mnie odrzucił, albo w najlepszym przypadku – bawi się mną. Bowiem im bardziej prosiłam Boga o odsunięcie ode mnie tego człowieka, tym bliżej mnie przebywał, im goręcej modliłam się o koniec tej sytuacji, tym bardziej kochałam. Potężny kryzys, jaki mnie wówczas dotknął, kryzys wszystkiego, w co dotąd wierzyłam, graniczył z obłędem. W końcu musiałam dać za wygraną, po prostu przeżyć to cierpienie, przeżyć tę miłość tak, jak się przeżywa żałobę po stracie najukochańszej osoby…i zapewniam, to nie jest łatwe… W moim sercu ten człowiek zostanie na zawsze, miłość przyszła późno, ale powiedziała, że za to już mnie nie opuści do końca… Bywają i takie sytuacje. Księża też – bywa – zakochują się bez pamięci. Też mają serce. Bywają samotni w tym swoim męskim towarzystwie. Dużo nie trzeba. A człowiek pragnie i potrzebuje ciepła i życzliwości. Powołanie, to tajemnica. Dojrzałość osiąga się na różny sposób. Czasem dojrzałością jest pozostanie. Ale może czasem lepiej odejść? Nie wiem. Wiem, że nie umiem już ferować wyroków i puszyć się swoją ‚mądrością’. Bardzo spokorniałam. Pozdrawiam.
Dziękuję za świadectwo 🙂 Cenny kamyczek, żaden głaz narzutowy 😉
Dziękuję i pozdrawiam.
Nie rozumiem dlaczego one szukają towarzystwa i przyjaźni akurat tam, gdzie wiadomo, że nie powinno się angażować uczuciowo w tego typu relacje. Wszyscy to wiedzą ale one to robią.To sadomasochizm. Może lepiej przenieść się pod koszary.Tam też są fajni młodzi chłopcy, za których przynajmniej można wyjść za mąż. A może są za mało uduchowieni? Wygląda na to, że trzeba namieszać, niech cierpią, niech tęsknią, niech wiedzą co stracili. Obrzydliwie perwersyjna gra, nie miłość. Egoizm prowadzący donikąd. Ale tak samo postępuje się z żonatymi mężczyznami przez obsesyjną potrzebę dowartościowania się bez względu na wszystko.
Oj, aG, jakże łatwo jest osądzać innych, jakże łatwo… Rozumiem Cię, bo sama tak myślałam. A co, jeśli bliski znajomy idzie do seminarium? Jeśli potem przyjaźń przeradza się w miłość? Na to się nie ma wpływu. Naprawdę. Zwłaszcza w młodości. Ale i potem czasem też. To, że się obracamy w jakimś gronie osób też nie jest do końca naszym wyborem. Często jest to sprawa okoliczności. Poza przypadkami sadomasochistek lub złośliwych potworów, o których piszesz, istnieją też miłości zwyczajne, trudne, bolesne, bo niemożliwe. Gdybyśmy mogli sobie zawsze wybierać, kogo pokochamy, życie byłoby o wiele łatwiejsze. Ale to może zrozumieć jedynie osoba, która przeżyła coś takiego.
aG, dodam jeszcze, że zgadzam się z Tobą, że nie należy szukać na siłę towarzystwa Księży, kręcić się wokół nich z nadzieją na romans. To jest okrucieństwo i drwina z ich powołania. Ale chcąc być w Kościele, działać w nim, spotykamy się z Nimi. Trzeba być olbrzymem ducha, żeby nie poddać się miłości, gdy przyjdzie i zawładnie wszystkim. Trzeba być bardzo silnym człowiekiem. Myślę, że Pan Bóg dopuszcza tę słabość, aby czegoś nas nauczyć, coś nam ofiarować, wzmóc rozwój. Taka miłość to też dar, trudny, bolesny, czasem powalający…
Agnieszko, chapeau bas! Może to nie jest najfortunniejsze wyrażenie, ale nie wiem, jak dobitniej wyrazić uznanie. Czasem trzeba męstwa, żeby przeżyć dzień, i trzeba go, by to opisać.
No tak, zgadzam się, że rozwój ma sens. Trzeba w życiu nauczyć się kochać tak, żeby każdy mógł iść swoja drogą nawet wtedy, gdy nie jest to wspólna droga tak, jak w małżeństwie. Można osiągnąć pewną dojrzałość w rozumieniu, że miłość do człowieka to nie tylko miłość tworząca więź małżeńską ale też przyjaźń i czystość relacji. To trudne, bo w pewnym wieku relacje te układają się w kierunku prokreacji dlatego lepiej jest wtedy poszukać sobie męża a dopiero potem działać, jeżeli ktoś ma potrzebę działania. Nie ma co oszukiwać się, że samotne kobiety i samotni mężczyźni ciekawi siebie powstrzymają się przed fizjologiczną pasją bliższego poznawania. To wbrew naturze.Budowanie do tego ideologii braterskiej miłości jest bzdurą. Są kobiety, które pasjonują się wyłącznie kapłani i wcale nie szukają męża w swoim świecie bo gdyby wyszły za mąż to musiałyby zająć się mężem, mniej atrakcyjnym od księdza, prawdziwego obiektu pożądania.
A wracając do odejść w połowie drogi życia to wydaje mi się, że do tego nie wszyscy nadają się. Nie wiadomo co skłania ich do wyboru drogi kapłaństwa skoro nie potrafią zaprzeć się siebie i zrobić wszystko, by wytrwać w tym, co miało dla nich kiedyś sens i wartość przewyższającą wszystko, z czego zrezygnowali by służyć Chrystusowi. Widocznie mają jakiś powód by zmienić zdanie i należy to uszanować. W seminariach powinien być wykładany dodatkowy przedmiot: jak postępować z napalonymi kobietami i z kryzysem wieku średniego. Każdy facet w pewnym wieku chce mieć dziecko, swoją rodzinę a wtedy wspólnota powinna wspierać go w chwilach słabości a nie zamiatać pod dywan problem, jakby go nie było.
Agnieszko, nie krytykuje Cię, nie oceniam. To tylko życie a naszym zadaniem jest zrozumieć jak to wszystko działa by unikać zła i cierpienia moralnego. Dobro i prawda są cool.
aG, dzięki i bardzo serdecznie Cię pozdrawiam 🙂
Wero, nie jestem godna, żeby przede mną zdejmować kapelusz z głowy. Moje doświadczenia są o wiele bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Dużo tam słabości, oj, dużo… Ale mam nadzieję w Bożym miłosierdziu. To Pan Bóg jest dawcą miłości i tylko On może tę miłość prostować, uszlachetniać… Pozdrawiam serdecznie.