Znany i lubiany miesięcznik miał dwie siostry – starsze i, kiedy on się rodził, należące już do czasu przeszłego dokonanego. Choć odeszły z rynku i spoczywają w archiwum, to jednak między tymi periodykami widać rodzinne podobieństwo. Zacznę od przedstawienia szacownych pań.
Najpierw powstała Róża Duchowna. Było to w 1899 r., we Lwowie. Wtedy jeszcze dominikanie nie mieli drukarni, ale w międzywojniu była drukowana już w domu, jeśli mogę tak powiedzieć. Piękne okładki, format zbliżony do zeszytu, ale nieco mniejszy. Mało obrazków, dużo treści, choć im bliżej wojny, tym obrazków więcej.
Czytając akta wizytacji generała zakonu z lat trzydziestych, dowiedziałam się, że to było pisemko III Zakonu. Ono samo jednak mówi o sobie co innego, mianowicie że wydawane jest dla bractw różańcowych i dotyczy różańca. Treść wskazuje na słuszność tego samookreślenia: zawsze zawiera pogłębione rozważanie wybranej tajemnicy, w aktualnościach jest też mowa o wydarzeniach dotyczących poszczególnych bractw. Pojawiają się tam także wiadomości z życia III Zakonu, więc może stąd to skojarzenie powizytacyjne.
Nie ma w niej takiej liczby wywiadów, jak we współczesnym W drodze, ale kiedy popatrzymy na pierwsze numery tego miesięcznika i na układ treści w Róży Duchownej, widać wyraźnie, czym inspirował się o. Marcin Babraj, tworząc nowe czasopismo. Są tu i wiersze, i opowiadania, i teksty teologiczne a wreszcie i aktualności z życia Kościoła, prowincji i bractw. Wszystko ma charakter popularyzatorski, ale jest na przyzwoitym poziomie. Znalazłam nawet tekst z lat dwudziestych o Karolinie Kózkównie – była zelatorką Żywego Różańca, więc bracia napisali o świadectwie jej życia i śmierci.
Jak to się ma do biografii br. Gwali? Okazało się, że w miejscowości, z której pochodził, była fraternia III Zakonu. Ostatnie tercjarki żyły jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX w. (pozdrowienia dla o. Kantypowicza, od którego mam te informacje!). Na pewno też było w tej parafii bractwo różańcowe. To oznacza, że (wtedy jeszcze) Walenty nawet jeśli nie czytał, to widywał to pisemko w rodzinnym kościele i słyszał o nim. Możliwe nawet, że zawarte w nim treści miały wpływ na jego formację, ale pewności co do tego nie ma.
Drugą siostrą jest Szkoła Chrystusowa, która zaczęła wychodzić na początku 1930 r. Pierwotnie dwumiesięcznik już po niecałym roku stał się miesięcznikiem. W założeniu było to pismo dotyczące duchowości. I tak po dominikańsku: bez określenia konkretnej szkoły tejże, tylko szeroko i generalnie. Co oczywiście nie przeszkadzało w promowaniu „rodzinnych” mistyków w każdym numerze…
Trzeba przyznać, że lista nazwisk osób publikujących tutaj robi wrażenie: Garrigou-Lagrange (mistrz teologii duchowości), van Oost (OSB, odnowiciel życia benedyktyńskiego w Tyńcu), Bocheński, Woroniecki, a nawet Kolbe. A to tylko kilku.
Pismo miało w części środowiska OP opinię zbyt intelektualnego i nieco drętwego, przynajmniej w porównaniu z Różą Duchowną. Z kolei inna część tego samego środowiska uważała tę drugą za zbiór publikacji dla gminu i mieszczaństwa pozbawionych ambicji i mocniejszych podstaw merytorycznych. Cóż, co kto lubi. Szkoła Chrystusowa rzeczywiście miała niższy nakład i była ewidentnie skierowana do osób konsekrowanych i duchownych, ale trzeba przyznać, że trzymała poziom intelektualny.
Układem przypominała dawny Znak: najpierw były rozprawy, potem teksty źródłowe (mistycy, Ojcowie Kościoła, kandydaci na ołtarze np. Elżbieta od Trójcy Świętej), wreszcie przegląd najnowszych publikacji, recenzje i teksty nadesłane. Żadnych obrazków.
Zapytacie, jak się to ma do biografii br. Gwali? Tuż przed wojną był zecerem w wydawnictwie i numery Szkoły z roku 1939 mogły przejść przez jego ręce. To znaczy, że czy chciał, czy nie – przeczytał zawarte tam artykuły.
Złośliwi by powiedzieli, że taki prosty, nieuczony braciszek i tak pewnie nic nie zrozumiał, ja jednak im bliżej go poznaję, tym bardziej jestem przekonana, że zrozumiał wystarczająco wiele. To nie był człowiek o małych zdolnościach intelektualnych, tylko o pochodzeniu, które nie dało mu możliwości ich rozwijania, przynajmniej na początku. W takich chwilach błogosławię komunistyczne szkoły i związaną z nimi powszechność kształcenia. To akurat w szczęśnie zeszłym ustroju się udało.
Oba czasopisma przestały wychodzić w 1939 r. Numer wrześniowy Róży jeszcze zszedł z maszyn, ale już nie udało się go rozesłać do prenumeratorów. Szkoła Chrystusowa umarła wtedy ostatecznie, Różę dominikanie próbowali wskrzesić po wojnie. Pojawiła się na rynku w 1947 r., ale nowa władza, kiedy już mogła, to zakazała publikacji czasopism religijnych i tak na początku lat pięćdziesiątych także i ten miesięcznik dokonał żywota.
Dwadzieścia lat później, w 1973 r., dominikanie wrócili znów na rynek prasy, ale to już inna historia…