Adoracja

Ważną i mądrą rzecz dziś powiedział o. Grzegorz na swojej imieninowej mszy – że przebywanie na adoracji czy modlitwie z Jezusem jest jak bycie ze sobą dwojga zakochanych. Jest odpoczynkiem (to już moja interpretacja), bo przy kimś kto  nas kocha i kogo kochamy nie trzeba trzymać gardy, czyt. można zdjąć maskę i przestać sie bać oceny czy odrzucenia. Nie trzeba też zbyt wiele tłumaczyć, bo druga osoba nas rozumie i nawet jeśli strzelimy gafę, to da się ją wyjaśnić.

Piękny obraz, bardzo czytelny.

Arcybiskup Foulton Sheen poszedł w swojej autobiografii jeszcze dalej: zrównał ze soba adorację i małżeństwo. Pisząc o szczegolnym znaczeniu dla życia kapłańskiego codziennej godzinnej medytacji, określa ją jako poznawanie Chrystusa („Kapłan ma być tym nie tyle tym, którym wie [knows about] o Chrystusie, co tym, który zna [knows] Chrystusa”) . A „poznawać” to biblijny idom na oznaczenie współżycia, to określenie głębokiego utożsamienia się z kochanym, zjednoczenia. Adoracja ma być czasem, kiedy to zjednoczenie się dopełnia. Czasem „smakowania” Boga.

Adoracja niesie w sobie wielką tajemnicę cichego, łagodnego działania Boga. On patrzy na mnie, ja patrzę na Niego. Niby nic się nie dzieje, ale Jego obecność z adoracji na adorację staje się coraz bliższa. Jak fale przypływu: każda z nich podpływa coraz bliżej, łaskocze w stopy, obejmuje nogi i nim się obejrzymy, kołyszemy się bezpiecznie w nieskończonych ramionach Boga. To wymaga odwagi – pozwolić sie Mu zagarnąć, ale delikatność adoracji, jej pozorna bezskuteczność, sprawia, że męstwo przychodzi samo.

Wystarczy wytrwać.

8 myśli nt. „Adoracja

  1. Gdyby okazało się, że Bóg nie istnieje to wtedy wszystko, co człowiek myśli o Nim, że jest coś między nimi, jakaś relacja, okazałoby się to myślenie jakąś iluzją, wymysłem, urojeniem, potrzebą, którą człowiek sam realizuje tworząc cały system wierzeń, coraz bardziej wysublimowanych wraz z ewolucją, która wciąż trwa. Myślenie teologiczne jest także myśleniem psychologicznym człowieka o drugiej osobie, Podmiocie Urojonym, Bogu, doskonałym początku i celu posiadającym w sobie idealny wzór człowieka ale będącym kimś innym niż materia, nad którą człowiek nie może zapanować, której nie rozumie. Wyobrażanie sobie relacji z Bogiem umożliwia człowiekowi zapanowanie nad chaosem i osiągnięcie wewnętrznej harmonii pomimo stałego zagrożenia ze strony świata. Tak można by sądzić gdyby nie dziwny przypadek Jezusa z Nazaretu głoszącego naukę o Bogu Ojcu, którego zna.

  2. Poznać, to miłować. Nie poznasz jeśli wstępnie nie umiłujesz. Nie umiłujesz jeżeli nie poznasz. Adoracja, to przebłyski miłości zza chmur rzeczywistości.

  3. Spotykają, porzucają, buntują się, ukrywają, ignorują, zaprzeczają, szukają dowodów, dziwią się, zachwycają, kochają, nienawidzą. Ale nikt w głębokości swojej istoty nie jest obojętny, nawet gdy tak twierdzi to okłamuje samego siebie. Każda dusza wie o Bogu, którego musi adorować a gdy tego nie robi wtedy szuka obiektu zastępczego, jakiejś rzeczy, idola lub ideologii.

  4. Czy miłość Boga do człowieka można porównać z miłością człowieka do Boga?
    Postawić obok siebie?
    Znana mi jest jedynie jedność małżeńska – z trudem budowana, niełatwa i często mało zrozumiała.
    A czasami piękna i wyrazista.
    Mówimy wtedy MY, przeżywamy MY, nie zatracając poniekąd JA.
    Nie istnieje jednak w mojej, w żadnej, sądzę, ludzkiej, indywidualnej relacji z Bogiem MY.
    Miłość człowieka jest zawsze ułomna, jest zawsze dążeniem, a Bóg JEST Miłością i jest (bywa?) w nas ale i poza nami.
    Boga nigdy nie poznamy, nie zdefiniujemy, możemy jedynie, jak myślę, próbować zmniejszać dystans między Jego propozycją drogi dla nas a naszymi możliwościami.
    Adoracja – zawsze z nią miałam kłopoty, a już takie stwierdzenia jak: „utożsamianie się z kochanym”, „zjednoczenie”, „dopełnianie się zjednoczenia” są mi jakoś odległe.
    Określenie „wytrwać” też mi tu jakoś nie pasuje. Dotyczy na ogół czegoś trudnego, może i przykrego, bolesnego, przez co można przebrnąć, głównie dzięki cierpliwości. Ma wiele ze statyki, pewnie adoracja też…
    A jak mi się zdaje – trwać można w czymś co niezmienne, pozbawione ruchu, aktywizmu.
    Daleki od takich określeń jest Bóg i mój Kościół.
    Trwanie daje poczucie bezpieczeństwa, a przecież wiara to ciągła wędrówka, ciągłe szukanie, przybliżanie i oddalanie od Boga.
    Tak to jakoś widzę, może trochę nie na temat, sorry…

    • b-m, ale ty rozumiesz przecież pojęcie analogii, prawda? I padre Grzegorz, i przewielebny Sheen, i wreszcie ja budowaliśmy analogie a one maja to do siebie, że przybliżają, ale nie są tożsame. Są jak luneta czy szkło powiększające: nie zmieniają rozmiarów, jedynie pozwalają wyostrzyc obraz 🙂

      A trwać można także w dynamice, tu dobrym obrazm jest wg mnie maraton: spytaj kogoś, kto biega długie dystanse na czym polega główny wysiłek a powie ci, że na wytrwaniu. A przecież maraton jest dynamiczny, to jest bieg. Z adoracją jest podobnie, przynajmniej w moim doświadczeniu. Dla mnie to szkoła cierpliwości i słuchania. Też kontemplacji i zapomnienia o sobie czy tym co mam do zrobienia. To błogosławione marnowanie czasu, które w ostatecznym rozrachunku okazuje się jego zyskiwaniem, bo łatwiej sobie potem poskładac aktywność, jak się posiedziało przed Panem.

      Z całego serca życze ci odkrycia i pokochania adoracji 🙂

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s