Na drugi ogień idzie podróbka wewnętrznej pokory. Doktor Wanda Półtawska przytacza często powiedzenie Jana Pawła II: „To grzech jest skomplikowany – świętość jest prosta”. I zdanie to stanowi świetne narzędzie do rozpoznania czy mamy do czynienia z pokorą, czy może pychą przybraną w skromne szatki jak XVIII-wieczna damulka bawiąca się w pasterkę.
Tak więc ważne jest „by zawsze i wszędzie zachowana była szczerość i prostota” (to już Salezy). A zwłaszcza kiedy mierzymy się z następującą sytuacją: zostaliśmy obdarzeni konkretnymi zaletami, umiejętnościami i cnotami. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że w imię pokory należy je zanegować i nimi wzgardzić. Jednak nie byłby to przejaw prostoty – to byłoby prostactwo. Głównie dlatego, że nasze zalety, umiejętności i cnoty są (uwaga, trudne słowo) darem. Myśmy sami ich sobie ex nihilo nie wyhodowali – Bóg je w nas zaszczepił, my je pielęgnujemy (lub nie).
Tym, co nas w tej sytuacji dostrzeżenia obecnego w nas dobra ratuje od pychy czy próżności jest siostra wdzięczność (że ściągnę frazę od innego Franciszka). Salezy zaś cytuje tu św. Pawła i ten wersecik polecam gorąco do wykucia na pamięć i okładania nim serca, kiedy zauważymy na jego powierzchni pierwsze objawy paskutnego liszaju zarozumialstwa: „Cóż masz, czego byś nie otrzymał? A skoro otrzymałeś, czemu sie chlubisz, jakbyś nie otrzymał?” Uwielbijmy więc Dawcę i przestańmy się zatrzymywać nad tym komarem, który utkwił w naszym sicie.
Więcej – ucieszmy się! Tak na bezczelnego! A co! Bóg ma dziwną słabość do radosnych buntowników – trzeba to wykorzystać 🙂
Zaś do ćwiczenia się w wewnętrznej pokorze wykorzystajmy co innego. Tu św. Franciszek przywołuje słowa Magnificat i przeprowadza bardzo ciekawą egzegezę. Mianowicie werset „Wielbi dusza moja Pana, bo uczynił mi wielkie rzeczy” czyta jako stwierdzenie: „Jestem nędzna i uboga, ale tym bardziej wyrazista jest Jego wielkość na tle mojej małości”. I tu też Salezy zaczyna swoje ostrzeżenie: nie chodzi tylko o słowa. Trzeba unikać jak ognia postawy poniżania się tylko po to, by poczuć tę słodycz wywyższenia, które z pewnością przyjdzie, jeśli postawimy się za nisko. To przyjemne drżenie serca, kiedy gospodarz spotkania podejdzie do nas i powie: „Przesiądź się, bracie, wyżej”. Cóż szkodzi sprowokować takie małe wydarzonko…
Ano szkodzi, przede wszystkim szkodzi na duszę. To paskudne choróbsko – obłuda. A lekarstwem na nią jest wspomniana wyżej prostota serca: „Nie spuszczajmy oczu bez uniżenia serca”. Tu dobrym patronem jest św. Bartłomiej Apostoł, ten od zbyt szybkich ripost. Można prosić o wstawiennictwo 🙂
Pokora będąca świadomością własnej słabości rodzi w nas odwagę nawrócenia. Już wyjaśniam: skoro jestem ostatni w tym maratonie, to co mi zaszkodzi biec dalej tylko po to, żeby pościgać się ze samym sobą? Bez napinki, stresu, ale z zaangażowaniem i przyjmując pomoc od spotkanych po drodze? Ubogi nie musi być nędzarzem – różnica między tymi dwoma stanami jest taka, że ubogi pracuje nad sobą, zachowuje godność. Nędzarz się poddał i od bogacza różnią go jedynie okoliczność zewnętrzne przeżywania lenistwa i wewnętrznej niechęci do postawienia sobie granic i wymagań.
I tu pojawiają się dodatkowo jeszcze nasi bliźni. Na pokorę zasadniczo dobrze robi przyjęcie ich osądów, szczególnie tych krzywdzących. Jeśli mówią o nas źle, nie narzekajmy. A już na pewno nie trzeba się martwić, jeśli się z nas śmieją. To najbardziej bolesne, ale też najmocniej pokazujące wolność wobec ludzkiej opinii. Tzn. jeśli umiemy tę śmieszność przyjąć bez wewnętrznej demolki i samobiczowania. Zresztą ten temat – dość szeroki – zachowania tanecznej równowagi między pokorą a maniem dobrej opinii Franciszek Salezy omawia osobno. Czego, rzecz jasna, nie omieszkam za nim powtórzyć.
„Jeśliby więc za uczynki prawdziwej i prostej pobożności nazwano cię kiedyś nikczemną, podłą lub szaloną, pokora zamieni ci w radość tę błogosławioną wzgardę, której przyczyna byłaby nie w tobie, a w tych, którzy ci ją okazali”.
Widzę, że lubimy te same tematy. Ja uwielbiam te rozmyślania o fałszywej pokorze. Sam jestem dumny, niezwykle dumny z tego, co mam – właśnie dlatego, że Bóg z miłości mnie tym obdarzył. Tu mi zawsze jeszcze wchodzi przypowieść o talentach. Rozwijać je trzeba, ale nie dla siebie, lecz dla Gospodarza, aby mógł je odebrać z naddatkiem, kiedy powróci…
Mhm, pokora jest sprzężona z miłością – jeśli coś się robi z miłości, to pycha nie grozi. Nawet jeśli robi się to rewelacyjnie 🙂