Potęga grzechu zaniedbania i do kości bolący przykład na to, do czego prowadzi milczenie, kiedy trzeba krzyczeć. A przynajmniej działać. Mam na myśli tych wszystkich, którzy widzieli, ale nie chcieli zobaczyć, z wrocławskiej wspólnoty. Fakt, potrzebny był straceniec, ziarnko piasku, które o. Zięba by potem zmielił, ale które zatrzymałoby machinę. Ktoś w komentarzach napisał, że bracia zachowywali się jak współuzależnieni w rodzinie alkoholowej, i tu też pewnie można znaleźć odpowiedź na pytanie o przyczyny milczenia. Psychologicznie rzecz skomplikowana, w świetle Ewangelii prosta.
Bardzo dobry rachunek sumienia dla mnie, bo jeśli coś mnie szczególnie razi w oku innego, to znaczy, że w moim też nie jest za czysto. Kiedy w takich sytuacjach milczę? Kiedy sympatia do kogoś / lęk przed opinią innych / lęk przed utratą powstrzymywał mnie lub to robi dzisiaj przed zachowaniem się jak trzeba? Kiedy moja aktywność kończy się na szemraniu po kątach internetu? Czy potrafię w takich sytuacjach prosić Ducha Świętego o światło i pójść za tym światłem? Pytania bynajmniej nie retoryczne.
Bijący po oczach przykład, do czego prowadzi promowanie na doktorów teologii ludzi, którzy nigdy wypromowani być nie powinni. Mimo negatywnej recenzji pracy pchanie jej kolanem na siłę, bo? Ojciec Salij, niestety, już nie pozbędzie się ze swojego naukowego bio tej paskudnej plamy, ale to najmniejszy problem. Głównym było to, że to było jak danie małpie do ręki odbezpieczonego granatu. Po pierwsze, danie autorytetu wynikającego z tytułu, co uwiarygodniło późniejsze działania zakonnika, po drugie, z doktoratem związana jest dana na stałe misja kanoniczna, czyli osoba mająca ten tytuł naucza w imieniu Kościoła. W tym przypadku herezji. Swoją drogą, ciekawe, czy ktoś zadbał, żeby odebrać o. Malińskiemu misję kanoniczną, czy dalej może hasać w tym zakresie bez problemu.
Teraz jest czas działania i konkretów. Jeśli polscy dominikanie jako wspólnota się nie nawrócą i to w praktyce, znów staną na granicy wymarcia, jak w XIX wieku. Szczególnie że powołań w Polsce ogólnie jest bardzo mało, coraz mniej.
Wczoraj przyjmowaliśmy do Kościoła konwertytkę. Kiedy tak stałam w dominikańskim kapitularzu, w tej malutkiej wspólnotce, nota bene obok mężczyzny, który w ten sam sposób został katolikiem na wiosnę tego roku, dotarło do mnie, że historia lubi się powtarzać. Pewnie tak jak ja po tym raporcie czuli się katolicy w XVI wieku, kiedy protestanci zaczęli wydobywać na jaw i publikować szeroko informacje o tym, jak źle jest w strukturach Kościoła. Nie dało się zaprzeczyć prawdziwości tych informacji, nawet jeśli były przerysowane w imię publicystyki, a jednocześnie nie dało się zanegować wartości katolicyzmu.
Nie potrafię zanegować wartości dominikańskiego charyzmatu i dobra, które widzę w tej wspólnocie. Nie potrafię też zanegować poczucia przynależności do tego duszpasterstwa, mojego poczucia bycia tam u siebie. A jednocześnie nie potrafię, a po tym raporcie też i nie chcę, negować słabości. To rozdarcie boli, ale może ten ból jest konieczny, aby przyszło uzdrowienie?
Ktoś kiedyś napisał mi mniej więcej tak: „Nie upadaj na duchu. W IV wieku połowa biskupów była arianami”. (Prawdę mówiąc, dziś nie pamiętam, czy tam było „połowa”, czy „większość”, ale to bez znaczenia). Trzeba się pocieszać takimi stwierdzeniami. I modlić się, modlić się, modlić się. Nie sądzi Pani, że stanowczo zbyt wiele dzisiaj jest dyskusji, a zbyt mało modlitwy? Mam na myśli wiernych, którzy nie są w różne sprawy zaangażowani bezpośrednio. Sama widzę po sobie, że wiele mojego czasu pochłania czytanie artykułów, komentarzy. Nie tylko na ten temat. Może większy byłby pożytek z modlitwy? Tak głośno myślę. Może trzeba na nowo pokutować. Za siebie, za innych. Piszę przede wszystkim o sobie. Nie drążyć, nie szukać. Modlić się, mocno się modlić o to, żeby Pan Bóg, posługując się właściwymi ludźmi, wszystko rozwiązał tak, jak należy. Nie potrzeba nam kolejnych konferencji, stadionów, uwielbienia z głośną muzyką, kolejnych internetowych kaznodziejów. Nieśmy sprawy Kościoła jako ludzie świeccy w modlitwie, czasem niewidocznej dla świata. Może prosta Koronka do Bożego Miłosierdzia we wszystkich trudnych sprawach Kościoła? Tak, przejrzałam raport, zatrzymując się często na różnych fragmentach. Jego treść jest wstrząsająca. Nie sądzę jednak, że jest słuszne teraz zastanawianie się nad czymś, o czym zwykły człowiek nie może wiedzieć. Proszę zostawić kwestię o. Salija, którego (oprócz sprawcy tego całego dramatu) jako jednego dominikanina wymieniła tu Pani z nazwiska. A tak poza tym wszystkim – jest to sprawa bolesna, dla Pani pewnie szczególnie, bo jest Pani związana z dominikanami, ale dla mnie też, bo to sprawa Kościoła. I dlatego w tym wszystkim trzeba się zjednoczyć na modlitwie. Pozdrawiam i mam nadzieję, że mój komentarz nie zostanie odebrany źle.
Nie ma powodu, żebym odebrała negatywnie pani komentarz, szczególnie że z główną tezą się zgadzam. Pozdrawiam!