Czy Boga cieszy nasze cierpienie?

W piątek nagrywaliśmy z Mikołajem Foksem rozmowę dla radiowej Czwórki na temat tego, co Biblia mówi o zarazie. Jak zwykle najfajniejsze myśli przyszły mi do głowy po nagraniu, ale to standard. Żałuję tylko tego, że nie dopowiedziałam jednej ważnej rzeczy.

Otóż podzieliłam się dwiema duchowymi intuicjami, które towarzyszą mi od Szczekocin. Pierwsza z nich jest taka, że Bóg zabiera nas z doczesności w momencie najbardziej korzystnym dla naszego zbawienia. Druga – że nie znajduje żadnej radości w naszym cierpieniu. I to ostatnie potrzebuje dopowiedzenia, zdecydowanie.

Kiedy czytamy hagiografie dostrzeżemy tam pewną koncepcję, szczególnie od czasów devotio moderna (późne średniowiecze), ale wcześniej też jest obecna myśl (już w św. Pawła, zob. Kol 1, 24), że cierpienie, szczególnie ochrzczonych i oddane przez nich Chrystusowi, jest cenne. Mamy świadectwa świętych, którzy brali na siebie też cierpienie innych albo których sam Pan prosił o przyjęcie udręki czy to fizycznej, czy emocjonalnej, czy duchowej. Te wszystkie teksty mówią wyraźnie o wielkiej wartości, jaką ma cierpliwe znoszenie tego, czego wolelibyśmy uniknąć. Tym samym wydaje się, że moja intuicja jest fałszywa.

Dlatego konieczne jest dopowiedzenie, że są takie sytuacje, kiedy cierpienia uniknąć się nie da. Inaczej – kiedy jedyna droga do zbawienia prowadzi przez krzyż. I w tym sensie nasz ból jest cenny w oczach Boga, bo wynika z wyboru drogi do zjednoczenia z Nim. Bliska mi też jest myśl, bardzo żywa w monastycznej ascetyce, że możemy wziąć na siebie pokutę czy też duchową walkę innych. To jest już poziom zjednoczenia z Panem osiągany przez tych, którzy przeszli swoje oczyszczenie, więc byłabym ostrożna w podejmowaniu się takich dzieł bez Jego jasnego wezwania*, ale tacy ludzie też należą do Kościoła. Są zjednoczeni duchowo z Ukrzyżowanym, a ich ból jest udziałem w dziele zbawienia.

Cierpienie nie jest wartością samo w sobie. Kościół w początkach swego istnienia odniósł się negatywnie do tych, którzy specjalnie szukali męczeństwa, zresztą sam Jezus, dopóki nie wypełnił się Jego czas, usuwał się od tych, którzy chcieli pojmać lub zabić (patrz: próba zrzucenia ze skały w Nazarecie). Wartość cierpienia jest związana z tym, do czego jego przeżycie i przyjęcie prowadzi. Jeśli cierpię, bo jest konsekwencja mojego wyboru Chrystusa, mój ból zyskuje wagę wieczystą, że tak to ujmę. Jeśli w moim bólu przychodzę do Pana, nawet jeśli po to, żeby się z Nim o ten ból pokłócić, to moje cierpienie nabiera wieczystego ciężaru.

Ekstremalnie trudnym momentem jest chwila decyzji, że chociaż nie rozumiem, to zaufam, że to jest właściwa droga, że gdyby Bóg mógł poprowadzić mnie inną, to by to zrobił. Wiem, że z niej płynie wielka siła, ale wiem też, że nikogo w żadnej sposób do jej podjęcia zmusić nie można. On stworzył nas wolnymi, ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu, także ponoszeniem konsekwencji naszych wyborów.

* Co nie znaczy, że jak mnie ząb boli a ostatnią tabletkę przeciwbólową pochłonął inny członek rodziny (po czym radośnie nie uzupełnił zapasów), to nie mogę tego bólu (oraz irytacji) ofiarować w czyjejś intencji.

2 myśli nt. „Czy Boga cieszy nasze cierpienie?

  1. Konkordancja powiedziała mi 🙂 , że w NT „zaraza”, poza słowami Jezusa o końcu świata i Ap jest użyta w takim znaczeniu, że każdy wierzący cieszy się, że jest chory… I chce być chory bardziej… Dz 24,5
    Pozdrawiam 🙂
    s.aleksandra

Dodaj komentarz