Kiedy słuchałam dziś pierwszego czytania, tego o powołaniu Samuela, uderzyła mnie cierpliwość Boga. Wołał cztery razy, bo dopiero za trzecim Heli zorientował się, że chłopiec nie zmyśla ani nic mu się nie przyśniło. Nie jest to krytyka kapłana – trudno krytykować roztropność, zaś tego typu wołanie wymaga rozeznania, a to z kolei potrzebuje czasu. Widzę w tym raczej pocieszenie, że Stwórca szanuje ograniczenia swoich stworzeń. więc jeśli moje zachowanie nie jest buntem przed Nim, lecz tylko nędzą człowieczą*, On łagodnie i konsekwentnie będzie je korygował.
Te trzy wizyty Samuela u Helego kojarzą mi się też z trzykrotnym wezwaniem „Kadosz” (Święty) z wizji powołania proroka Izajasza (zob. Iz 6,3). Chłopiec jest dla starca świadkiem objawienia, a jednocześnie potrzebuje starca, aby je zrozumieć; pojąć, co się wydarza. We fragmencie Janowej Ewangelii jest podobna dynamika – inaczej niż u synoptyków to ludzie są dla siebie nawzajem „nośnikami” powołania. Jan Chrzciciel wskazuje swoim uczniom Jezusa, ci z kolei to objawienie przekazują następnym. I jak Heli nie został prorokiem, tylko wskazał Samuelowi jego prorockie powołanie, tak Jan nie zostaje apostołem, tylko wskazuje to powołanie swoim uczniom.
Tu otwiera się cała teologia relacji obu Testamentów, ale też każdorazowego odniesienia tradycji do zmian w świecie. Tradycja nie jest niezmienna – ona przecież narasta: odkładają się jej kolejne warstwy, kompresując to, co pod nimi, wykrusza się wszystko, co nie było wieczne a jedynie doczesne, wydobywane są niej nauki i święci, którzy, choć należący do przeszłości, nagle okazują się zadziwiająco aktualni, a kult innych maleje.
Lubię obraz skrzyni, czy też skarbca, do którego Jezus porównuje depozyt, z którego czerpią uczeni w Piśmie, ona też ma w sobie ten aspekt warstw i pamięci o tym, co jest w niej zawarte. Tradycja jest więc jak Heli, który śpi, ale nawet obudzony potrafi złożyć fakty, znaczenia i obrazy, aby nazwać to nowe, które się wydarza. I wskazać, co należy zrobić, żeby dobrze to nowe zagospodarować.
Jest też piękna gra między imieniem chłopca (Szemuel – Bóg wysłuchał), a odpowiedzią, jakiej ostatecznie ma on udzielić („Mów, bo sługa Twój słucha”). Delikatne przypomnienie, że u początku każdego naszego posłuszeństwa jest posłuszeństwo Boga, jeśli można tak nazwać głębokie poruszenie Jego miłości ku Jego stworzeniu.
Tak, nasz Bóg godny jest naszego uwielbienia. Nawet jeśli nie zawsze i nie do końca potrafimy Go zrozumieć.