Pisma machabejskie

Wbrew pierwszym skojarzeniom, jakie może przywodzić na myśl tytuł, nie jest to dzieło z zakresu biblistyki. Autorka jest filozofem, swego czasu było głośno o jej książce dyskutującej z antropologią kobiety u Jana Pawła II, a dzieło, które prezentuje, jest pierwszym z dwóch dotyczących religii i walki. W tym tomie zajmuje się wychodzi od tego, czy chrześcijanin w ogóle walczyć może, jak walkę rozumie i wreszcie – dlaczego Machabeusze. Otóż dlatego, że podjęli walkę o obyczaj i w imię starań o zachowanie ortodoksji, przekładającej się na ortopraksję, ale też zachowanie własnej tożsamości, weszli w zwarcie z tą częścią Izraelitów, którzy nie mieli nic przeciwko hellenizacji ich kultury.

Na całość składa się dziesięć rozdziałów poprzedzonych przedmową a uzupełnionych bibliografią oraz indeksem osobowym. Jestem pod wielkim wrażeniem jakość edycyjnej. Cudowna w dotyku okładka, ujmująca elegancja zarówno logo wydawcy, jak i projektu graficznego strony tytułowej, piękny skład, przemyślany układ – rzecz piękna.

Równie piękne, choć wymagające znajomości zaawansowanego słownictwa, wnioskowania wewnątrz. Nie ze wszystkimi się zgadzam, ale autorka pisała, że książka w założeniu ma „smyrać” po mózgu i drażnić, więc przyjęłam to z dobrocią inwentarza.

Zgadzam się z główną tezą, mianowicie że walka nie jest czymś negatywnym. Debata, spór, poszukiwanie są wpisane w życie, uciekanie przed nimi często kończy się bierną agresją, a ta kojarzy mi się paskudnie z zakłamywaniem świata. Autorka widzi walkę jako przymierze i dlatego właśnie w pierwszym rozdziale uderzyło mnie to, jak bardzo zmieniło się rozumienie przymierza od czasów biblijnych. W Księdze jest to układ dwóch NIERÓWNYCH stron, z których silniejsza bierze na określonych zasadach pod opiekę słabszą. Współcześnie postrzegamy je jako układ dwóch równych partnerów. Myślę, że to ciekawy temat do przemyślenia, przynajmniej dla mnie, szczególnie że nigdy nie ma dwóch idealnie równych stron, zawsze któraś jest słabsza.

Mamy więc pierwszy rozdział o tych, którzy zmagają się ze sobą, ponieważ co innego odrzucają a co innego afirmują, chociaż obie strony muszą mieć pewne „pole wspólne”, skoro do konfliktu dochodzi. Drugi rozdział dotyczy historycznego obrazu, do którego odwołuje się autorka – to rozważanie o walce Machabeuszy, pytanie o to, co oni afirmowali, a co odrzucali. I dlaczego było to warte walki na śmierć i życie, chociaż wydawało się jedynie pewnymi obyczajowymi normami. Opowieść o nich zostaje przeniesiona na współczesne potyczki Kościoła/wiernych z napierającą kulturą, która próbuje przebudować chrześcijaństwo tak, jak hellenizm próbował przebudować judaizm.

Trzeci rozdział dotyczy przebudowy, rozumienia ortodoksji, związanej z II soborem watykańskim, Rzecz jasna pojawia się tu temat przemian liturgicznych, ale też (i to chyba najmocniej dla mnie wybija w tym rozdziale) instytucji Kościoła, jej znaczenia dla trwania ortodoksji oraz funkcji jednoczącej; bycie punktem odniesienia, który po soborze zdaje się znikać gdzieś na horyzoncie coraz bardziej rozpaczliwych prób duszpasterskich radzenia sobie z rzeczywistością zarówno w zakresie teologii, jak przede wszystkim praktyki życia.

Rozdział czwarty dał mi najwięcej do myślenia, głównie dlatego że jego tematem jest stosunek wierzącego do historii i czasu. Jest tu koncepcja biblijna chronos/kairos, ale też nawiązanie do teorii czasu Augustyna, czy koncepcji historiografii Marrou. Odnajduję się w jego teorii, że rolą historyka jest opowiadanie każdemu pokoleniu na nowo przeszłości, w sposób dla danego pokolenia zrozumiały. Także po to, by nie było skazane na powielanie błędów swoich przodków, i także wtedy, kiedy jest się ze swoją opowieścią ignorowanym. Zresztą nie bez powodu przecież w Orwell kazał w „Roku 1984” przepisywać za każdą drobną zmianą polityczną historię – ona jest jednym z kluczowych elementów kształtujących naszą tożsamość. Nawet jeśli w części zawsze bywa mitem.

Potem mowa o Europie Benedyktów: opata z Monte Cassino i jego imiennika, którego pontyfikat był pierwszym rozpoczętym w XXI w. Tu mam jedno duże zastrzeżenie – autorka oparła się w swoich analizach fenomenu ruchu monastycznego i ogólnie historii Kościoła przełomu epok antycznej i średniowiecza w sporej mierze na książce Paula Johnsona „Historia chrześcijaństwa”. Owszem, to interesująca publicystyka historyczna, ale do tego typu analiz się nie nadaje, bo autor przycina fakty pod swoje tezy. O wiele lepsze pozycje to chociażby „Drugi dar Nilu” Ewy Wipszyckiej, „Twarze Ojców Pustyni” s. Borkowskiej czy inne opracowania, wydawane od wielu lat przez m.in. wydawnictwo tynieckie (tak, to lokowanie produktu, ale w pełni zasłużone). Taki wybór podstaw do rozważań niestety miał wpływ na ich efekt. Bardzo cenię intelektualną elegancję, z jaką Justyna Melonowska prowadzi swoje rozważania, tym bardziej mi szkoda, że tu akurat materiał źródłowy rzuca nieciekawy cień na ich przebieg.

W tym rozdziale przybliżona zostaje także myśl kard. Ratzingera/Benedykta XVI i pojawia się po raz peirwszy mocniej kwestia relacji z islamem. Temat odniesienia do papieża i nauczania, szczególnie trzech ostatnich, jest poruszony w kolejnych dwóch rozdziałach. Autorka stawia pytanie, kim ma być papież: wzorem czy przywódcą? I co ten wybór oznacza. Zastanawia się także nad Franciszkowym podejściem do napływu imigrantów oraz tym, jakie podejście do tego zjawiska może przyjąć wierzący Europejczyk a jakie powinien.

Ostatni rozdział dotyka kwestii obywatelskiego [nie]posłuszeństwa. Czy katolik może sprzeciwić się prawu stanowionemu i w jakim świetle taki sprzeciw stawia jego wiarę? Jak buduje relacje między nim a społeczeństwem oraz państwem a Kościołem? I dlaczego za sprawą swojej wiary pozostaje wciąż wobec prawa i państwa w dużej mierze autonomiczny a w zasadzie powinien taki pozostać? Tomasz More lubi to.

Wreszcie jest część zamiast zakończenia, która zbiera całość i dorzuca jeszcze kilka nowych myśli. Książka kończy się wezwaniem do nadziei, chociaż wiele w niej smutnych i rodzących niepokój konstatacji. Jest też wezwaniem do mężnego zmierzenia się z procesami zmian, które wokół nas zachodzą, odsunięcia piany „bieżączki” i próbą spojrzenia na przebiegającego pod nią głębsze procesy.

Autorka obiecała mi spieranie się z podanymi przez nią treściami i w niektórych miejscach rzeczywiście tak było (np. zdecydowanie nie mam tak dużych problemów teologicznych z teologią ciała Jana Pawła II, jak te sugerowane w książce, wręcz przeciwnie – uważam, że świetne zgrywa się z eklezjologią Pawła, ale to na inny tekst). Z wieloma diagnozami się zgadzam, jak i z tezą, że życie zakłada zmaganie, w tym także odmowę i sprzeciw. W końcu na tym polega stawianie granic a ich obecność jest przejawem zdrowia. Także społecznego.

Jeśli ktoś chce się pozmagać z przedstawionymi tu kwestiami, to serdecznie książkę polecam. Szare komórki także potrzebują gimnastyki a ta pozycja jej zdecydowanie dostarcza.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s