Radni Krakowa odrzucili projekt dofinansowania procedury in vitro. Mądra decyzja, a poniżej kilka punktów o tym, dlaczego tak uważam (medyczno-społeczno-finansowe i to tylko garść, nie wszystkie – jeśli kogoś interesują religijne, zapraszam TUTAJ).
- Niska skuteczność metody. Wynosi ona, w zależności od wielu czynników, głównie wieku pary, od 40 do 30 % (tak dla porównania: skuteczność współżycia seksualnego w przypadku par płodnych wynosi ok. 80% i mówię tu o urodzonych dzieciach). Tu jedno, bardzo istotne zastrzeżenie: mowa o liczbie stwierdzonych ciąż a nie żywych urodzeń, więc wliczone tutaj są ciąże biochemiczne (dodatni test ciążowy i wysokie betaHCG, ale zarodek zostaje wydalony z organizmu bez lub tuż po implantacj) i te, które zostaną poronione. Ponieważ ART (in vitro jest tylko jedną z metod wspomaganego rozrodu – Assisted Reproduction Technologies) jest obciążona wysokim ryzykiem poronienia, to dodatkowo sprzyja temu, że różnica między liczbą ciąż a liczbą urodzonych dzieci jest wyraźna.
- Wyższa liczba ciąż mnogich i wyższa śmiertelność noworodków. Ciąża mnoga jest bardziej ryzykowna dla dzieci, najczęściej kończy się przed terminem, bywa też z nią związana niedowaga noworodków, co przekłada się na ich późniejszy rozwój. Wyższa śmiertelność noworodków obniża jeszcze bardziej skuteczność metody. Część klinik obchodzi to w ten sposób, że dokonuje tzw. aborcji selektywnej, to znaczy podaje się do macicy dwa albo trzy zarodki, jak wszystkie przyjmą, „nadliczbowe” się usuwa. W świetle polskiego prawa to nielegalne, nie ma też danych, czy u nas taką praktykę się stosuje.
- Problemy zdrowotne u matek. Stymulacja hormonalna dawkami hormonów zbliżonymi do dawek śmiertelnych nie zostaje bez wpływu na zdrowie kobiet. O wiele częściej niż u kobiet, które poczęły naturalnie, występuje u nich depresja poporodowa. Co do innych chorób, to trudno je jednoznacznie powiązać z procedurą, bo zwykle pojawiają się po dłuższym czasie. Można tylko stwierdzić, że są częstsze.
- Wyższe ryzyko zmian genetycznych i epigenetycznych u dzieci. Mało kto pamięta, że Jasiek, którego sprawa posłużyła do pozbycia się dr. Chazana ze szpitala Świętej Rodziny, był poczęty dzięki in vitro. I takich dzieci jak on, czyli chorych, poczyna się w praktyce IVF więcej niż w populacji. Nie są to olbrzymie liczby, ale różnica jest widoczna. Tu ART spotykają się z aborcją – w świetle polskiego prawa takie dziecko można zabić na etapie prenatalnym. Najpierw wymusza się jego poczęcie w laboratorium, a potem – jak „produkt” jest nieudany – zabija.
- Coraz głośniej mówi się, że ART generują populację ze znacznie podwyższonym ryzykiem niepłodności. Rozmnażamy technologicznie ludzi, których natura wykluczyła z rozrodu, do tego dochodzą zmiany epigenetyczne i tak powstaje populacja, która z bardzo wysokim prawdopodobieństwem, żeby się rozmnażać, będzie MUSIAŁA stosować ART. Taki samograj. Pytanie, czy chcemy dopłacać do interesu, którego efektem działania będzie wzrost problemu, który próbujemy załatać przez dofinansowanie?
- Jest to metoda nie do końca przebadana. Mimo, że w PubMedzie są setki tysięcy artykułów na temat ART, tych dotyczących wpływu metody poczęcia na zdrowie i rozwój dzieci znajdziemy kilka, może kilkanaście. Często są one słabe metodologicznie, bo przeprowadzane na zbyt małej liczbie osób. Brak systematycznych badań stanu zdrowia populacji poczętej dzięki ART. I tu zasadne jest pytanie – dlaczego?
Dane na temat rządowego programu in vitro ze stycznia 2016 r. (program zakończył się w czerwcu 2016 r.) mówiły o 32 % skuteczności (mowa o liczbie uzyskanych ciąż klinicznych, nie liczbie urodzonych dzieci – tej jeszcze nie ma podanej). Na kilkadziesiąt tysięcy par, które z niego skorzystały, przypada nieco ponad 10 tys. ciąż. To znaczy, że większość nadal nie ma dzieci, za to ma problemy: od finansowych po zdrowotne.
I jako wisienka na torcie: część par, która odniosła porażkę w tym programie, skorzystało później z pomocy lekarzy napro i dzięki tej terapii doczekało się dzieci. Może więc nie musieli wcale do in vitro podchodzić, tylko wystarczyłaby porządna diagnostyka?
Moim zdaniem dofinansowanie in vitro służy głównie klinikom, jest stymulowaniem rozwoju metody medycznej, która jest mało wydajna, ryzykowna dla matek i dzieci, kosztowna (np. nie ma danych dla Polski, ale z danych australijskich wynika, że średnio poród dziecka poczętego dzięki ART jest dwukrotnie droższy niż dziecka poczętego naturalnie) i niesie ryzyko wzrostu problemów z płodnością w populacji. I dlatego chwała krakowskim radnym, że tego dofinansowania nie uchwalili.