W założeniu ma to być film dokumentalny o camino de Santiago. Ksiądz, z pochodzenia Hiszpan, pracujący w Arizonie chce przejść mający 1000 km fragment camino z Francji do Santiago. Zbiera grupę mężczyzn – ostatecznie wyruszają w dziesięciu (mieli iść jak apostołowie – w dwunastkę). Idą szlakiem północnym – najtrudniejszym, ale też najpiękniejszym, jeśli chodzi o pejzaże, a także najmniej uczęszczanym.
Film jest pełen wspaniałych zdjęć pejzażowych i to jest moim zdaniem jego najmocniejsza strona. Są nawet zdjęcia z drona, bardzo sympatyczne. Jest też kilka momentów z liturgii i nie tylko, które są pięknie uchwycone i zmontowane, ale zasadniczo montaż leży. Są próby grania obrazem, ale zbyt nieporadne, żeby osiągnęły zamierzony efekt.
Ogólnie jest bardzo nierówno i nie do końca miała na to wpływ fatalna jakość dźwięku w kinie (Mikro w Bronowicach jest sympatycznie przytulne, ale za każdym razem, jak tam idę, to są jakieś problemy techniczne). Najlepiej wypadają te fragmenty, kiedy nie ma stylizowania się na film ewangelizacyjny (kiedy robi się z tego smętna agitka), ale reżyser pokazuje świat i swoich bohaterów takimi, jakimi w danym momencie są. A trzeba przyznać, że w tej grupie nie ma szarych postaci – każdy z mężczyzn ma mocną osobowość. Dało się to lepiej rozegrać, pozwalając im po prostu być sobą, pokazując napięcia miedzy nimi i jak one były rozwiązywane.
Świetny jest, choć przegadany komentarzem, fragment o rodzeniu się wspólnoty. Sceny mające w założeniu być zabawne, są takie tylko dla bohaterów tej sceny, za to uśmiałam się na opowieści fotografa o tym, jak zafascynowały go krowy i że zrobił całe morze zdjęć bydłu. Dobrze się oglądało mężczyzn, którzy nie boją się modlić i przyznać, że potrzebują czasem oprzeć się na ramieniu brata czy ojca. Udało się też uchwycić nieco z tego, jak droga ich hartowała – zmienia się ich sposób poruszania, reagowania, wzajemne relacje. To jest w tle, nie wyciągnięte na pierwszy plan przez reżysera, ale fajne.
Szczytem żenady są wstawki animowane. Fatalna animacja, idiotyczne i pełne błędów merytorycznych teksty i ogólnie smuteczek i porażka. Obawiam się, że nawet przedszkolaki nie łyknęłyby tej kreskówki. Po co?
Ogólnie – poziom niżej niż średni, ale widać, że potencjał w materiale był. Gdyby nie próby stylizacji na film przygodowy albo jakże fajny filmik dla jakże fajnego amerykańskiego gimbusa, to byłoby zdecydowanie lepiej. A tak poza scenami animowanymi jest znośnie, momentami nawet dobrze. Muzyka jest niezauważalna, ale to akurat nie jest wada.
Nie warto na to iść do kina, nawet nie wiem, czy warto oglądac w tv, bo tu nie da się przewinąć tych żenujących fragmentów. Z drugiej strony, te pejzaże warto zobaczyć na dużym ekranie, może jakimś rozwiązaniem jest rzutnik. W każdym razie nadal jedynym prawdziwym filmem o camino pozostaje dla mnie „The Way” Martina Sheena. Nie byłam nigdy na szlaku jakubowym, ale w tym obrazie wyczuwam prawdę. O wiele większą, niż w „Śladach stóp”, choć ten ostatni to dokument.