Kazanie i znaki

Udało mi się dzięki Bożemu Narodzeniu nadrobić obejrzenie dwóch filmów: „Służące” i „Młody papież”. I bardzo mnie to cieszy.

W pierwszym z nich uderzył mnie wątek poboczny i ten film pozostanie dla mnie opowieścią o potędze dobrego kazania, szczególnie jeśli zostanie ono połączone z otwartością serca. Jedna z głównych bohaterek odważa się mówić, bo na nabożeństwie słyszy z ust pastora, że prawdziwym chrześcijaninem jest ten, kto troszczy się także o bliźnich i zapobiega czynionemu im złu. A nieco wcześniej jej przyjaciółka, Mimi, została skrzywdzona i niesłusznie straciła nie tylko pracę, ale też możliwość znalezienia jej gdziekolwiek.

I ta zastraszona kobieta zgadza się opowiedzieć o życiu czarnej służącej w domu białych państwa na Południu. Znając ryzyko, mając w pamięci swojego syna, wiedząc o ciężarze konsekwencji. Ona pierwsza łamie tabu a potem, kiedy po raz kolejny jedna z białych gospodyń bezpodstawnie krzywdzi jedną ze służacych, sypią się następne chętne do podzielenia się swoimi historiami. Co cenne, w filmie są nie tylko przykłady zła, ale także dobra (przepiękna opowieść o zakupie ziemi, ale nie będę spoilerować) w relacjach między pracodawcami i pracownikami. Widać, jak mocno w mentalność wbity jest tam podział rasowy, ale też jasno przebija prawda, że nie chodzi o kolor skóry, tylko o format człowieka. Niesamowita jest scena, kiedy oskarżona niesprawiedliwie o kradzież służąca mówi do oskarżycielki: „Czyni pani wiele zła i współczuję pani, bo jest pani z tym bardzo nieszczęśliwa”. Nie bluzga na nią, potrafi spojrzeć z punktu widzenia głęboko przesiąkniętego chrześcijaństwem. Dobry film i  wbrew pozorom wcale nie polityczno poprawny. W latach sześćdziesiątych to nie była kwestia politycznej poprawności – czarnoskórzy naprawdę byli traktowani niesprawiedliwie.

Jedno kazanie i będąca jego owocem książka zmieniająca mentalność, napisana wbrew lękowi przed realnym zagrożeniem. Dla takiego kazania warto być kaznodzieją.

Co do „Młodego papieża”, to obejrzałyśmy go hurtem, wszystkie 10 odcinków za jednym gryzem. I powiem wam, że to dobra rzecz. Tylko żeby zobaczyć jej dobroć, trzeba 1) rozumieć język twórcy (i nie wszystko czytać dosłownie); 2) mieć w tyle głowy, że filmu nie kręcił katolik, tylko człowiek wychowany w takiej kulturze (w końcu urodzony w Neapolu), ale myślący innymi kategoriami.

Przepiękne zdjęcia, świetnie uchwycony klimat Rzymu, dobrze postawione, głęboko egzystencjalne pytania. Sporo przypowieści i to głęboko religijnych. Owszem duża porcja kiczu, specyficznego dla tej szkoły filmowej, ale mnie raczej bawił niż brzydził. HBO, więc momenty musiały być, ale nie są tu ozdobą nudnawej narracji, tylko środkiem stylistycznym.

I przede wszystkim – ten film jest genialnie zagrany przez aktorów. Zarówno Jude Law, jak Diane Keaton (co za cudownie normalna, prawdziwa zakonnica!), Silvio Orlando (kard. Voiello), Javier Camara (kard. Guttierez) i doskonała część reszty jest wiarygodna i umiejętnie pokazuje przepotwarzanie swoich postaci w trakcie filmu.

Moim zdaniem to opowieść o tym, jak ktoś spoza Kościoła go widzi albo chciałby go widzieć. Bez lukru i kreowania marmurowych postaci, ale też – wbrew pozorom – bez ataku. Jest kilka interesujących intuicji (postać młodej siostry z Sri Lanki, której modlitwa nie zostaje wysłuchana, ale to, że się modli, przemienia serce tej dziewczyny), brak złudzeń co do podatności kleru na pokusy (od pychy, pragnienia władzy po grzechy przeciw VI przykazaniu), próba pokazania złożoności grzechu i jego tajemnicy (np. ostatnia rozmowa z kardynałem-pedofilem). Świetnie jest też przedstawiona prawdziwość słów Jezusa, że nie każdy, kto Mu mówi: „Panie, Panie”, wejdzie do królestwa. Nawet nie każdy, kto czyni uczynki miłosierdzia i przez świat jest okrzyknięty świętym.

Została też we mnie historia najbliższego przyjaciela papieża. Kardynała, który wszystkim starał się „zrobić dobrze”. I na koniec słyszy, że nawet nie był godnym przeciwnikiem, tylko czymś na kształt śmiecia, którego się nie szanuje i usuwa, jak zaczyna psuć atmosferę. Przypomniały mi się słowa Churchila: „Mieliście do wyboru wojnę albo wstyd. Wybraliście wstyd a wojnę i tak będziecie mieli”. I skończy się ona przestrzeleniem wam wątroby.

Co istotne, ten film to także wyraz tęsknoty za światem obiektywnych wartości i światem materialnego piękna. Nie wydumanych intelektualnie konstrukcji kościołopodobnych i idących tym tropem szat litugicznych lub ich braku. Nie chodzi o powrót do tiary, ale troska o piękno w liturgii ma znaczenie: dotyka zmysłów i tak otwiera serca.

Chcę to obejrzeć jeszcze raz, bo to film kilkuwarstwowy a nie wszystkie aluzje wychwyciłam. Może później mnie zgorszy – teraz wzbudził we mnie podziw. Nie zniechęciły mnie nawet wyraźne wątki politpoprawności. Moim zdaniem to serial naszpikowany znakami czasu. Mam nadzieję, że ci, co powinni, je odczytają i wezmą je pod uwagę.

 

2 myśli nt. „Kazanie i znaki

  1. się nie mówi o kobietach per cycki. o mężczyznach mówiąc z zasady raczej się tym elementem ludzie nie posługują.
    wiem, że to skrót itd ale to jest brzydki skrót i proszę nie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s