Czytam Łukjanienkę i jest św. Andrzeja

Tylko pozornie brat św. Piotra ma niewiele wspólnego z pisarzem science fiction. Im dłużej czytam książki Siergieja Wasilijewicza, tym wyraźniejsze dla mnie staje się to, jako dobrze jego proza obrazuje wiele aspektów rosyjskiej mentalności. I jeden z nich sięga o wiele głębiej niż historyczne zaszłości w stylu schematów działania nieboszczki komuny i jej pieszczoszków typu wojsko, KGB czy wreszcie GRU (tak na marginesie: w „Patrolach” układ między siłami Światłości i Ciemności na moje oko jest żywcem zerżnięty z systemu równowagi sił w oficjalnie byłym a w istocie wiecznie żywym ZSRR).

Nie podejrzewam psychiatry (Łukjanienko jest nim z zawodu) o głębszą znajomości prawosławnej teologii, a zwłaszcza tej tworzonej we Francji przez Bułgakowa i Bierdiajewa, jednak w jego prozie, szczególnie „Patrolach” pojawia się bardzo wyraźnie rys podobieństwa do poglądów tych teologów. Pomijając fakt, że świat tego cyklu jest światem manichejskim, w którym nie ma miejsca na Boga (co zresztą przez chwilę bardzo mocno wybrzmiewa w początkowych scenach „Nocnego patrolu”), to autor zdaje się mieć ewidentny problem z odmalowaniem sposobu myślenia Ciemnych, który byłby całkowitą ciemnością. U niego nawet demony potrafią kochać. Co prawda krzywo i okrutnie, ale potrafią. A jeśli pozostała w nich zdolność do jakiejkolwiek miłości, pozostaje szansa na ich zbawienie, szansa na apokatastazę (to już moje dopowiedzenie).

Według mnie to przejaw obecnego w tamtejszej mentalności podejścia, że nikt, nawet najbardziej okrutny i bestialski nie jest do końca zły. Pobrzmiewa tu gdzieś być może syndrom ofiary, a być może pragnienie ocalenia przynajmniej cienia przekonania o dobroci świata, gorączkowe poszukiwanie tego cienia. W cieniu, czyli ciemności oprawcy, który jest, jaki jest, bo sam został skrzywdzony. Korzeni takiego podejścia szukałabym w prawosławiu, które nawet jeśli w ZSRR zostało zduszone i umazane krwią i zdradą, pozostaje jednak chrześcijaństwem, czyli chroni w sobie życiodajne ziarno Dobrej Nowiny. Bożej wiary w człowieka.

I w tym widzę św. Andrzeja, patrona dzisiejszego dnia i szczególnego opiekuna Kościołów Wschodnich. Nazywany jest też Apostołem Słowian, gdyż zgodnie z tradycją poszedł z misją do Scytii (kraina w dolnym biegu Dunaju i nad Donem), czyli na ziemie będące kolebką Słowian. Był jednym z pierwszych powołanych (obok św. Jana) i to on przyprowadził do Jezusa swojego starszego brata – Szymona. Andrzej miał w sobie rys Bożego szaleńca i gorliwca – tak wnioskuję z faktu, że był uczniem św. Jana. Oczekiwał żarliwie, nie wahał się dać świadectwo w najtrudniejszym miejscu, bo we własnej rodzinie, jest też tym, który działa nie widząc po ludzku nadziei: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, ale co to jest dla tak wielu?” (J 6,9). On, wraz Filipem, przyprowadza do Jezusa pogan, chcących Go zobaczyć (por. J 12,20-22), a tym samym staje się heroldem Męki – w Ewangelii Janowej ci proszący o posłuchanie są tak naprawdę głosem narodów żebrzących o zbawienie. Ojcowskim przynagleniem, że zbliża się pełnia czasu.

I ten delikatny przebłysk Andrzejowej obecności w świecie przeżartym komunizmem, magią, polityką i alkoholem bardzo mnie cieszy. Wciąż jest nadzieja. Wciąż jest.

16 myśli nt. „Czytam Łukjanienkę i jest św. Andrzeja

  1. Bardzo ciekawy wpis. Zachwycająco napisałaś o Świętym Andrzeju!
    A co do powieści, nie znam, ale już mam chęć się kiedyś zapoznać.
    Tylko jedno mnie zastanawia, bo widzę w Twoim wpisie niespójność (ale może źle rozumiem): dopatrywanie się dobra jest Twoim zdaniem skutkiem syndromu ofiary czy przesiąknięcia chrześcijaństwem??

    • Tu jest bardzo niejasna granica, według mnie. Chęć dostrzeżenia dobra i jego ocalenia (która jest chrześcijańska) połączona ze źle przeżytym gniewem może sprawić, że w pewnym momencie znajdziemy się po stronie syndromu sztokholmskiego. Czyli będziemy mieli syndrom ofiary. I dlatego nie chcę rozstrzygać co jest w rosyjskiej mentalności. Może być jedno albo drugie, dla mnie one są strasznie podobne z daleka 🙂

  2. „U niego nawet demony potrafią kochać. Co prawda krzywo i okrutnie, ale potrafią. ” – To najlepiej dowodzi, że Ciemność Łukjanienki jest Ciemnością całkowitą. Cóż jest gorszego na świecie niż krzywa, okrutna miłość? Wyciąganie wniosku, że miłość zawsze jest dobra jest błędem – miłość to cała gama emocji, które w wypaczonej wersji są bardzo, bardzo złe. I dowodzą braku szans na zbawienie.

    • Wydaje mi się, że różnie definiujemy miłość. Ale może trzymajmy się tekstu Łukjanienki – u niego miłość jest pragnieniem dobra dla drugiego. Demony od Jasnych różni to, że one nie zwracają uwagi na dobro innych, tych, którzy są poza kręgiem tych, na których im zależy. Ale dobro kochanego rozpoznają dobrze.

      • Nadal uważam, że wypaczona miłość to zła miłość, tak jak wypaczone dobro to złe dobro. Pragnienie dobra dla zła jest złem w ujęciu bezwzględnym, mimo że jest dobrem w ujęciu względnym. Ciemność Łukjanienki jest Ciemnością bezwzględną i jest tak samo zła, jak dobra jest Światłość.

      • Jeśli uznamy, że osoba jest złem, to drugie zdanie jest prawdziwe. Ale nawet w manichejskim świecie Patroli osoba złem nie jest. Stąd zresztą bierze się wewnętrzna walka Antona – widzi, że Ciemni też potrafią kochać i to rodzi w jego sercu konflikt, wyrażający się szukaniem granicy do której dobro może tolerować zło i milczeć, nie reagować. Wolę się w komentarzach do jego ksiażek trzymać ich treści, tak wydaje mi się, że jest właściwie.

        Dla mnie jako chrześcijanki pojęcie złej miłości jest oksymoronem – co najwyżej komuś może się wydawać, że kocha. Nie definiuję też miłości wyłącznie przez emocje – to eros, najbardziej naskórkowy poziom miłości. Ale miłość opisywana przez Łukjanienkę wyraża się pragnieniem dobra dla drugiej osoby i to mi podpada pod coś więcej niż eros. Zdecydowanie.

      • Jeśli tak podchodzisz do całości, wartościując pojęcie zła, to wartościujesz także pojęcie dobra, a co za czym idzie „pragnienie dobra dla drugiej osoby” też jest przez Ciebie przewartościowane. Nie możesz podważać pojęcia zła, nie podważając przy tym pojęcia dobra.

        Jeśli dla Ciebie jako chrześcijanki pojęcie miłości jest oksymoronem, to wahałbym się nazwać Cię chrześcijanką (z całym szacunkiem – czysto teoretycznie. Siebie też bym tak nie nazwał). Religia Rzymsko Katolicka z całą stanowczością definiuje miłość, już chociażby miłość bliźniego. Nie dopuszczenie do siebie możliwości istnienia miłości kłóci się z ideą chrześcijaństwa. A – mimo wszystko – chrześcijaninem można być albo nie – będąc zgadzasz się na to co głosi kościół.

        Jeśli miłość jest dobrem (założenie) a nazywasz miłość ciemności u Łukjanienki miłością w jakiś sposób wypaczoną (wiem – używasz innych słów, ale znaczeniowo to właśnie oznaczają), to wychodzi Ci wypaczone dobro – a to od dobra jest bardzo rozległe. Nie można traktować „pragnienie dobra dla innej osoby” jako dowodu na skłonność do dobra bezwzględnego.

        Pojęcia dobra i zła muszą pozostać nienaruszane i bezwzględne – w takim aspekcie u Łukianienki Dobro i Zło różnią się jak noc i dzień – świat ten sam, ale inaczej przedstawiony.

      • Żeby można było mówić o oksymoronie, musi istnieć złożenie z przymiotnika i rzeczownika – oksymoronem jest dla mnie zwrot „zła miłość”.

        U Łukjanienki miłość nie dotyczy abstrakcyjnej „ciemności”, tylko konkretne osoby kochają konkretne osoby. W sposób wypaczony, niepełny, motywowany głównie pożądaniem, ale pragną dobra drugiego.

        I powtórzę – gdyby nie to, że Dobro i Zło nie różnią się całkowicie, niemożliwa byłaby wewnętrzna walka Antona. Jedną z traum, które stale wspomina, jest śmierć młodego wampira, który zakochał się w swojej ofierze. Nie potrafi sobie poradzic z tym, że ten Ciemny został „wystawiony” i to w tak okrutny sposób.

  3. No tak, to do tego już doszło… Na poważnym, teologicznym blogu toczy się dyskusja o Jasnych i Ciemnych, ba, o zakochanych wampirach nawet, będących przyczyną traumy dla Innych… Bardzo wszystkich przepraszam za udostępnienie Pani Doktor tych książek…
    😉

  4. Ha, wiedziałem, kto udostępnia Łukianienkę 🙂
    To prawda, że jest świetnym obserwatorem i bardzo „wiernie” oddaje „rosyjską duszę”. Tak wiernie, ze aż ciarki przechodzą. Mieszanka agresywnej megalomanii z kompleksem ofiary. Zgodzę się też co do oswajania zła, pokazywania w nim dobrych, a przynajmniej „swojskich” elementów. Nie tylko zbrukane Prawosławie zawiera w sobie dobro, ale i komunizm, Związek Sowiecki jest „nasz”, nawet jeśli zły, to z dobrymi intencjami. To trudno pojąć po tej stronie Bugu, ale tam nie da się inaczej funkcjonować. Bo pozostanie tylko rozpacz. A co do św. Andrzeja, to nie był „jednym z pierwszych”, a pierwszym. Zwie się go „perwozwannym”, czyli „Pierwszym Wezwanym”. I według Tradycji ( a może tylko tradycji?) doszedł do wzgórz Kijowa gdzie jedno ze wzgórz ( i cerkiew jest ) mu poświęcone.

  5. Trochę to chaotycznie wyszło 🙂 Tak to jest, kiedy się chce powiedzieć wszystko na raz.
    Św. Andrzej jest mi szczególnie bliski….

Dodaj komentarz