Rzecz o poczuciu humoru i ogniu

Collegium Intermarium zaprosiło mnie na konferencję z okazji 75 rocznicy śmierci o. Jacka Woronieckiego, żebym opowiedziała o nim jako dominikaninie, a dokładniej jego wkładzie w życie prowincji i spuściźnie, którą jej zostawił. Po kilku dniach od konferencji myślę, że pominęłam jedną istotną cechę ojca, którą świetnie wyraża jego powiedzenie, że dzień bez roześmiania się jest dniem straconym – jego poczucie humoru, nawet w ciężkiej chorobie. Moim ulubionym zdjęciem o. Woronieckiego było zawsze poniższe, jakoś intuicyjnie wiedziałam, że dobrze oddaje jego osobowość (wykonane na Służewie, w czasie wojny).

Jak na nie patrzę, to przypomina mi się anegdota. W przeddzień swojej śmierci (ojciec wiedział, kiedy umrze) o. Jacek powiedział do swojego opiekuna: „Boję się. Jutro stanę przed Bogiem sędzią, a On będzie kartkował wszystkie tomy mojej Etyki. Wodząc palcem po stronicach, zacznie mi wykazywać: «Tego się dopuściłeś, to popełniłeś». Ale kiedy Bóg skończy, wtedy Mu odpowiem: «To prawda, Panie, wszystko to uczyniłem, lecz racz zauważyć, że jestem autorem innej jeszcze książki – Tajemnica Miłosierdzia Bożego…»”.

Chcę się podzielić końcówką mojego wystąpienia (tym razem przygotowałam je do odczytania, bo miałam mało czasu i bałam się, że popłynę). Może pozwoli zachwycić się osobą o. Jacka – mi on niesłychanie imponuje.

Ostatnim elementem spuścizny, jaką o. Woroniecki zostawił polskim dominikanom, są założenia reformy i dalszego rozwoju prowincji. Oczywiście nie były one wyłącznie jego autorstwa – zmianami u polskich dominikanów były żywo zainteresowane także władze generalne zakonu i część wizji z pewnością pochodziła od nich. Można wyróżnić trzy główne punkty, które oczywiście miały swoje o wiele liczniejsze praktyczne formy realizacji: 1) dominikanie jako duszpasterze elit intelektualnych i duchowych kraju [wykształcenie ich tak, by kierowały się Ewangelią]; 2) przygotowanie i realizacja misji na Wschodzie, zarówno w Rosji, jak i w Chinach; 3) organicznie z tym związana potrzeba intensywnej formacji intelektualnej i duchowej, w tym stworzenie ośrodka studiów tomistycznych dla słowiańskiej części Europy.

Wszystkie te trzy elementy są głęboko osadzone w tradycji prowincji, sięgając korzeniami aż do pierwszych polskich dominikanów, zwłaszcza św. Jacka Odrowąża. Dominikanie w Polsce od początku byli duszpasterzami elit (spowiednikami królów, kaznodziejami wawelskimi, związane z nimi były największe rody Pierwszej Rzeczpospolitej). Wielu z nich było gruntownie wykształconych na europejskich uniwersytetach, ale też zanim w Krakowie powstał wydział teologiczny na uniwersytecie, istniało w tym mieście dominikańskie studium teologiczne. Święty Jacek od momentu kanonizacji był uważany za patrona misji, a było to umocowane w jego hagiografii, mówiącej o głoszeniu zarówno pogańskim Prusom, jak i w księstwie kijowskim. Można więc powiedzieć, że o. Woroniecki po prostu przejął i jedynie unowocześnił wizję prowincji, której autorem tak naprawdę był jej założyciel.

Podsumowanie

Patrząc na to, co dał polskiej prowincji dominikanów o. Jacek Woroniecki, oraz zmiany, które zdołał wprowadzić, trudno oprzeć się skojarzeniu z jednym ze słynnych cytatów z listów św. Katarzyny ze Sieny. Napisała ona do braci kaznodziejów: „Bądźcie tymi, kim macie być, a podpalicie świat”. Z pewnością nie chodziło jej o blask stosów, raczej o realizację wizji, jaką miała mieć bł. Joanna d’Aza, kiedy była w ciąży ze św. Dominikiem. Ujrzała, że z jej wnętrzności wyskakuje pies z pochodnią w pysku i wybiega przed siebie, a od płomienia tej żagwi zapala się świat. Ojciec Woroniecki spalił się w służbie braciom i Polsce, a owoce jego ofiary zbieramy do dzisiaj. Nawet jeśli w chwili, kiedy umierał, wydawało się, że nowy ustrój przekreśli jego wysiłki z okresu międzywojnia, okazało się to tylko złudzeniem. Zbudowane tuż przed konfliktem Służew i Poznań stały się dynamicznymi ośrodkami formacyjno-duszpasterskimi, uformowani w latach trzydziestych bracia przenieśli charyzmat kaznodziejski przez najciemniejsze lata stalinowskie, a współcześnie, odkąd otworzyły się granice po upadku komunizmu, liczba dominikanów studiujących poza granicami Polski a potem przekazujących swoją wiedzę w kraju nieustannie rośnie (niecałą kadencję temu Polak, o. Michał Paluch, był rektorem Angelicum). Przy dominikańskich klasztorach powstały prężne duszpasterstwa akademickie, a od kilku lat tworzone są też ośrodki umożliwiające studium filozofii i teologii osobom świeckim, chcącym pogłębić swoją formację intelektualną. Dominikanie wracają też na dawne kresy – mają klasztory na Ukrainie, Białorusi, Litwie i w Petersburgu – realizując program misji na tamtych terenach nakreślony, a śmiem twierdzić, że profetycznie, przez o. Woronieckiego.

Był tym, kim miał być, i zaprószony przez niego ogień właśnie zaczyna się rozpalać.

Dodaj komentarz