[MC] Inna perspektywa

Weekend spędziłam leniwie, podczytując Hewel i snując się po okolicy. Odkryłam dzięki temu dróżkę w chaszczach, ewidentnie często odwiedzaną przez jelenie, które zostawiły tam mnóstwo tropów. Nie dziwię się im – błotniska między MC a Murzasichlem wciąż pozostają błotniste, więc i chłodniej, i w błocku można się wytarzać. Z punktu widzenia zwierza bardzo przyjemna perspektywa.

A jeśli o tej ostatniej mowa, to MC ciekawie prezentuje się także z przecinki przy tamtej drodze. Zresztą popatrzcie sami.

Poszłam więc się zgubić, bo nie wiedziałam dokąd dojdę. W głowie dzwoniła mi tylko fraza z opowieści Wodza, jak to kiedyś stracił drogę podczas wędrówki i kiedy w końcu trafił na jakiegoś górala, ten ojcu powiedział: „Pódziecie tom i tom jest ściezka, a ściezka wos zaprowadzi”. Mnie też moja poprowadziła bardzo przyjemnie, z ładnymi widokami i mnóstwem pięknej zieleniny, a potem wyszłam z niej w centrum MC, tylko tak od potoku.

A dziś w planach miałam coś z Hali Gąsienicowej, wahałam się między Kasprowym a Karbem (na tym nigdy nie byłam). Już w busie radio lojalnie ostrzegło, że biometw niezbyt korzystny i po południu mogą być deszcze, a może i burze. Przy parkingu w Kuźnicach uzupełniłam zapas wody (są ogólnodostępne krany, płyn pyszny i zimny, więc polecam) i podreptałam Boczaniem. Po drodze przyuważyłam kolejny suchutki potok a potem okazało się, że radio miało rację – gorzej mi się szło niż poprzednio, ale w miarę wędrówki jakoś tak lżej się robiło.

Niebo powoli się zachmurzało i jednocześnie w powietrzu wisiała duchota. Udało mi się przez wiatrołom wypatrzeć Giewont widziany od strony Długiego Giewontu i szlak z Kopy. Jakoś tak inaczej się patrzy na drogę, którą się przeszło, z sentymentem jakimś czy cóś.

Lubię wyjście na Skupniów Upłaz (drugie zdjęcie) i sam upłaz też. Jeden wielki zielnik, pełen drobnych i mniej drobnych kwiatów (całe mnóstwo dębików ośmiopłatkowych, a dzwonki wyglądały, jakby grały jakąś szaloną wielkanocną melodię) a do tego cudny widok na Dolinę Olczyską i okolice Wielkiego Kopieńca. Obłoki sobie po nim wędrowały, a na hali pod nim srebrzyście połyskiwały drewniane, wymyte deszczami dachy szałasów.

Z grani upłazu, na drugą stronę, był piękny widok na Kasprowy i Dolinę Jaworzynki. Tuż przed dojściem do Przełęczy między Kopami zgadałam się z dwiema paniami, jak się okazało – z Białegostoku i poszłyśmy już dalej razem. Na przełęczy pogadałyśmy o sękaczu i Duchu Puszczy (podobno jeszcze jest Zew Wilka), a potem jakoś tak same tematy przychodziły i droga szła. Pejzaże na hali jak zawsze cudowne, zwłaszcza jak słońce bawi się z chmurami w chowanego.

Po drodze mijałyśmy się z kolejnymi grupami dzieciaków, ewidentnie sezon wakacyjny został otwarty. Wcześniej, jeszcze na upłazie, minęło mnie dwóch młodych chłopaków z mężczyzną w średnim wieku. Przez pewien czas szliśmy w podobnym tempie, więc słyszałam ich rozmowę. Coś o pulpicie, sklepie muzycznym, zakupach kamertonu – myślę: „Muzycy”. Po czym słyszę, jak jeden z chłopaków mówi do mężczyzny: „… bo ksiądz…”. A, nasi! Znaczy – oprawcy muzyczni z kręgów kościelnych! Jakoś tak sympatycznie mi się zrobiło, że spotkani na szlaku ludzie mówiący o muzycznych technikaliach ostatecznie okazali się związani z Kościołem.

Zgrało mi się to jakoś z przemyśleniami z Kuźnic. Czwórkę ludzi, którzy mieli wielki wpływ na rozwój Zakopanego i okolic: generałową Jadwigę Zamoyską, dwójkę jej dzieci (Marię i Władysława) i Tytusa Chałubińskiego oprócz głębokiego patriotyzmu łączyła żarliwa wiara. Wszyscy byli katolikami i to było jedno z głównych źródeł motywacji ich działań, przynajmniej tak to widzę. Zdecydowanie jest się kim inspirować.

Kiedy z paniami dotarłam do schroniska, dotarło do mnie, że jednak przy tym ciśnieniu nie dam rady wejść nigdzie ambitniej niż te 1499 m. n.p.m. przełęczy. One też planowały już iść w dół, bo jednej z nich wysiadło skutecznie kolano, a nie miała przy sobie bandaża elastycznego (ja niestety też nie). Zjadłyśmy, wypiłyśmy i poszłyśmy Doliną Suchej Wody (w tym roku wybitnie adekwatna nazwa) do Brzezin.

Po drodze okazało się, że szlak nawiedzili wcześniej twórcy kamiennych kopczyków. W końcu szkoda, żeby taka masa otoczaków się marnowała, leżąc w suchym korycie potoku. Krew potomków budowniczych Stonehenge dała o sobie znać i są efekta.

W międzyczasie nieco nas polało z nieba, ale bez szaleństw. Dodreptałyśmy do wyjścia ze szlaku i tak dobrze się złożyło dla moich towarzyszek, że akurat podjechał i się zatrzymał busik z Polanicy do Zakopanego – jakaś para przyjechała do samochodu, który zostawiła na parkingu w Brzezinach, i właśnie wysiadała. Panie podbiegły i się zabrały, w biegu życząc mi dobrego czasu.

Poszłam na swój przystanek, rozkład twierdził, że mam do busa 10 minut, ale ze spokojem przygotowałam się na dłuższe czekanie, tak żeby w razie czego mieć miłą niespodziankę. Niespodzianki nie było, za to już po dojechaniu na miejsce mogłam udokumentować, jak o. Artur dba o swoje owieczki – tutejsze i przyjezdne. Otóż pusta rano ramka (na zdjęciu widać narządź zbrodni w postaci śrubokręta) po południu była już wypełniona świeżuteńkim wydrukiem z obowiązującymi w wakacje (czyli od dziś) rozkładem mszy. Ku chwale prowincji! I dla ułatwienia życia wiernym…

Z okna pensjonatu widziałam, że nad Kasprowym się przewalały chmury, więc pewnie i tam padało (w MC lunęło przez chwilę, ale całkiem konkretnie). Może dobrze, że zrezygnowałam – schodzenie po śliskim szlaku nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń w życiu górskiej łazęgi. Mimo to jakiś cichutki głosik coś pomrukuje o żalu. Nie dogodzisz.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s