Dotarłam na wystawę na dzień przed finisażem i cieszę się, że nie przepuściłam tej okazji zobaczenia jego płócien. Miło było zobaczyć niewielki tłumek czekający niecierpliwie na otwarcie muzeum. Taki mały dowód, że piękno jest istotne w życiu. Sama wystawa także zgrabnie zaaranżowana – minimalistyczna, ale pozwalają dowiedzieć się wiele o malarzu i nacieszyć się jego dziełami.

Ekspozycja nosiła tytuł Światło i cisza, dorzuciłabym jeszcze mgłę, Japonię i mistrzów niderlandzkich, głównie Vermeera. Zresztą może dlatego tak mi się podobało, że kocham niderlandczyków miłością wielką a nieśmiertelną? Podobieństwa są bardzo wyraźne, zwłaszcza w ustawieniu modelek, sprawności operowania trudnymi skrótami perspektywicznymi postaci i świetle. Tematów wspólnych też nieco by się znalazło.
Vilhelm Hammershoi był bardzo świadomy koloru, widać to w jego wczesnych obrazach, kiedy jeszcze nie stosował późniejszej ograniczonej gamy barw. Wiedział, jak je wykorzystać, by osiągnąć planowany efekt. Widać to w tym detalu, który zresztą mnie zachwycił:

I ta miękkość światła…
Już w opisie biografii malarza na początku wystawy dwie myśli, które mnie zatrzymały. Pierwsza: mądrość nauczyciela na akademii: „Mam ucznia, który maluje bardzo dziwnie. Nie rozumiem go, ale myślę, że będzie ważny, staram się na niego nie wpływać” (Peder Severin Kroyer). Wielka pokora połączona z przenikliwością. Więcej takich!
Druga myśl: w 1888 r. jury jednej z dużych wystaw odrzuca obraz Hammershoia. Malarz dopiero zaczyna karierę, więc wydarzenie istotne, mogące podkopać jego wiarę w wybraną drogę. Rok później, na innej dużej wystawie (Paryż!) ten sam obraz zdobywa jedną z nagród. Pozostać wiernym sobie i nie poddawać się po pierwszej porażce.
Zimowy pejzaż, opisany przez kuratorkę jako nawiązujący do japońskiej estetyki. A ja tak patrzę i widzę Planty zimą Wyspiańskiego albo któryś z widoków Kopca Kościuszki malowany z okna mieszkania. To samo szalone wygięcie gałęzi, choć kolorystyka zdecydowanie inna. No i Hammershoi też namalował widok z okna…

I jeszcze jedna myśl z wprowadzenia, tak na koniec, bo podsumowanie bardzo współczesne, choć pisane ponad sto lat temu:
„Gdyby tylko ludzie zrozumieli, że kilka dobrych przedmiotów w pokoju przydaje mu więcej piękna i jakości niż wiele rzeczy przeciętnych” (Vilhelm Hammershoi).
Odważna teza jak na epokę szalejącej secesji (napisane w 1909 r.) i coraz ściślejszego mariażu sztuki z przemysłem. Jednocześnie bardzo japońska w swojej treści, mam na myśli zgodność z tradycyjną estetyką Kraju Wiśni, w której mało oznacza wiele, tylko trzeba się uczyć widzieć. Nieustannie.
Było pięknie. Chociaż i tak pewnie wszystkiego nie zobaczyłam, co zobaczyć było można.