O pomaganiu i czemu to bywa niechrześcijańskie

W zeszłą niedzielę, 12 grudnia, zmarł werbista, ks. Konkol. W zeszłą niedzielę też u krakowskich dominikanów przeprowadzała składkę jedna ze wspólnot pracujących z ubogimi, a dokładnie dwóch kapłanów z tej wspólnoty. Czemu łączę te dwa wydarzenia?

Dwa dni po śmierci werbisty na portalu wiez.pl ukazał się tekst Tomasza Terlikowskiego oskarżający władze zakonne zmarłego o zaniedbania w kwestii wyjaśnienia oskarżeń wobec niego. Lista zarzutów jest równie długa jak lista jego działań, co brzmi na pierwszy rzut ucha dość absurdalnie, charytatywnych. Nie da się ukryć, że jeśli zna się tylko jedną stronę, można by było go uznać za świętego:

Już w latach 80. zakonnik zaczął pomagać bezdomnym, później narkomanom, chorym na AIDS. W 1988 roku założył w Białymstoku oddział detoksykacyjny dla nosicieli wirusa HIV. Jednocześnie zabierał do swojej rodzinnej Jastarni dzieci z trudnych domów na wakacyjne wyjazdy – w miasteczku istnieje już ogromny ośrodek prowadzony przez powstałe w 1991 roku Stowarzyszenie Pomocy Rodzinie „Droga”, które pomaga rodzinom z problemami, dzieciom i młodzieży z uzależnieniami, ubogim. Obecnie z różnych form pomocy założonego przez ojca Konkola stowarzyszenia korzysta co roku kilkadziesiąt tysięcy osób. 

Werbista znany jest także z zaangażowań społecznych. To on organizował ekumeniczną Wigilię Miejską w Białymstoku i wielkanocne święcenie pokarmów na miejskim rynku. On wreszcie był jednym z najbardziej znanych duszpasterzy na Podlasiu. Przyciągał tłumy, a jego kazania były znane, wielu ludzi nawracało się pod ich wpływem. 

Można by powiedzieć:  kapłan z powołania, charyzmatyczny duszpasterz, człowiek do zadań specjalnych. Przyciągał do siebie także dziennikarzy – pisały o nim media zarówno świeckie, jak i katolickie. 

To fragment zalinkowanego wyżej tekstu Terlikowskiego. Postać świetlana, dynamiczna, inspirująca. Jego aktywność dawała mu status nietykalnego, bo wszelka skarga czy zarzut wobec niego wydawały się absurdalne. Do tego współpraca z samorządami i mediami, w przypadku tego typu działań jak najbardziej naturalna, jednocześnie dawała mu parasol zarówno polityczny, jak społeczny i za zakresu PR.

Listy oskarżeń nie będę cytować, odsyłam do tekstu na portalu. Zasadniczo chodziło o nadużywanie władzy, łamanie ślubów zakonnych, w tym gwałty i notoryczny konkubinat z wieloma kobietami, w tym niepełnoletnimi.

Nie cytuję tej listy z tego powodu, że to nie ona jest sednem tego, co chcę napisać. Po prostu przeczytałam o ks. Konkolu, kiedy w głowie siedział mi i wiercił dziurę w mózgu fragment wypowiedzi księdza zachęcającego do wsparcia działalności wspomnianej wyżej wspólnoty.

Powiedział on, że „pomoc drugiemu człowiekowi jest jedynym sposobem, w jaki możemy okazać Bogu miłość” (podkr. moje). Pomyślałam sobie wtedy o wszystkich zakonach klauzurowych, których sens istnienia został właśnie z taką łatwością przekreślony, o prawie wszędzie obecnym cytacie z konstytucji o liturgii świętej (Vaticanum II), że liturgia jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego, wreszcie o tym, że Kościół nie jest w swojej istocie instytucją charytatywną. Tego typu działalność jest skutkiem ubocznym kontemplacji, naturalnym efektem zbliżania się do Boga, ale z pewnością nie jedynym ani nawet nie głównym celem istnienia wspólnoty wierzących w Chrystusa.

Owszem, mógł to być retoryczny zabieg, przesadnia służąca zachęceniu do złożenia składek. Jednak mam wrażenie, że od jakiegoś czasu w kościelnej narracji zaburzono delikatną równowagę, w której powinna być kontemplacja i działalność pomocowa. Przypadek ks. Konkola, przynajmniej w wersji opisanej przez Tomasza Terlikowskiego (sprawa nie została rozstrzygnięta sądownie, nie chcę więc wypowiadać się na temat prawdziwości zarzutów), pokazuje jedno: można być wspaniałym działaczem charytatywnym, twórcą niezliczonych i niewątpliwie dobrych dzieł, a jednocześnie człowiekiem głęboko zaburzonym, którego motywacje płyną nie tyle z miłości do Pana, co zachłyśnięcia się władzą, poczuciem sprawczości, zachwytem otoczenia, pragnieniem realizowania za wszelką cenę własnej wizji.

Ubogim można pomagać też z powodów czysto egoistycznych – to dobrze wygląda w oczach otoczenia. Pomagając ubogim/potrzebującym, można w ten sposób potwierdzać siebie i hodować w sobie demona pychy.

Na marginesie: właśnie dlatego tak cennym elementem życia zgromadzeń założonych przez św. br. Alberta czy dominikanek z Broniszewic jest to, że oni żyją z ubogimi/potrzebującymi, którym pomagają, i jednocześnie w ich działaniu ważnym elementem jest czerpanie ze źródła Miłosierdzia, którym jest liturgia i adoracja.

W Kościele rozumianym jako ciało Chrystusa wszystko zaczyna się od głowy, czyli od Niego. Wszystko zaczyna się od kontemplacji, tej podstawowej formy okazywania miłości Bogu. To prawda, na niej się nie kończy, co więcej – nie powinno. Jednak zapomnienie o niej i przesadny nacisk na działalność pomocową kończy się promowaniem także i takich ludzi, których promować się nie powinno. Nawet jeśli nie wszystkie oskarżenia wobec ks. Konkola się potwierdzą, to nie jest on jedyną taką postacią w historii Kościoła. Założyciel Legionistów Chrystusa, ks. Marcial Maciel, także był założycielem wspaniałych dzieł. Co z tego, skoro jednocześnie bardzo wielu ludzi skrzywdził, a na łożu śmierci miał wyznać, że nie wierzy?

Gdybym gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał
(1 Kor 13,3).

PS. Za radą znajomej usunęłam nazwę wspólnoty, bo jej nazwa nie ma tu znaczenia, tylko użyte przez zbierającego sformułowanie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s