Kto był dziś (czyli 14 listopada AD 2021) na mszy konwentualnej u OP, to wie, że były przyrzeczenia dominikańskich tercjarzy, a dokładnie sióstr i braci z fraterni pw. św. Alberta, Wielkiego zresztą. Dwanaście osób złożyło przyrzeczenie na rok, troje usque ad mortem, a jak zdradził po ogłoszeniach przeor, troje przed mszą zostało obłóczonych (tercjarze donieśli mi, że czworo). Całą uroczystość sprawiła mi mnóstwo radości, przyprawiła o powstrzymywane (makijażu szkoda…) łzy wzruszenia i oczywiście nakłoniła do przemyśleń.
Cieszę się, że o. Łukasz Wiśniewski zgodził się na to, by przyrzeczenia odbyły się w tej, bardzo uroczystej formie, a nawet zaprosił do tego fraternię. Było to wyjście tercjarzy z katakumb czy tam kapitularza i pokazanie, że nie są szacownym zabytkiem przeszłości, ale żywą wspólnotą, która wciąż się rozwija. Bardzo liczna schola braci zapewniła dobrą oprawę muzyczną, ujął mnie szczególnie dobór repertuaru i zaśpiewana tuż przed mszą antyfona do św. Dominika O spem miram. Przyrzeczenia odbierała kobieta (przełożoną fraterni jest Małgosia Manado), więc zasiadła na miejscu przed ołtarzem, gdzie zwykle siadają biskup (podczas święceń) lub prowincjał (podczas ślubów wieczystych), co wywołało niejakie poruszenie wśród części celebry, szczególnie że pierwszy składał przyrzeczenia mężczyzna. Cóż rzec… precz z konwenansami!
Dla mnie ta uroczystość była jasnym znakiem pewnego procesu, który dzieje się w polskiej prowincji od dłuższego czasu, i to procesu pozytywnego. Może nawet nie tyle znakiem, co ujawnieniem, że życie świeckich dominikanów w Polsce odżywa i choć, jak to z życiem, idealne nie jest, to wydaje się nabierać przewidzianych charyzmatem kształtów.
Jeśli rzucimy okiem, tak w olbrzymim skrócie, na historię III Zakonu w XX wieku w naszym kraju, to mamy na początku stulecia żywotne fraternie, głównie skupione przy dużych klasztorach (lub ich pozostałościach): Lwów, Podkamień, Czortków, Żółkiew, Tarnopol, Warszawa (wówczas był tylko kościół na ul. Freta, szerzej wspominałam o tym TUTAJ), co do Krakowa źródła są bardzo przetrzebione. Co istotne i co moim nieskromnym świadczy o mądrości duszpasterskiej ówczesnych ojców, zanim zaczynają budować klasztory w Służewie i Poznaniu, najpierw zakładają tam świeckie fraternie. Tercjarze pozwalają braciom „zakorzenić” się w społeczności przez zbudowanie sieci kontaktów i relacji, wspierają klasztory materialnie i pomagają organizacyjnie. Ojcowie dzięki temu już na samym początku mają grupę wspierających ich świeckich, coś w rodzaju trzonu duszpasterstwa.
Kiedy przyjdzie wojna, to tercjarki będą przechowywać z narażeniem życia cudowne obrazy, paramenty liturgiczne, działać charytatywnie, ale też angażować się w konspirację. Kiedy wojna się skończy, tercjarze wesprą materialnie odbudowę i budowę kościołów, klasztorów, będą propagować prenumeratę „Róży Duchownej” i serie konferencji wygłaszanych przez ojców. Pomogą im sięgać do tych środowisk, do których bez takiego wsparcia mieliby trudności w dotarciu.
Mimo to w czasopiśmie braci studentów „Czarne z białym” (numer z końca 1959 r.) o. Burda pisze:
„Wcale dziś nie mają zrozumienia [wśród młodzieży] takie słowa, jak: tercjarz, tercjarka, tercjarstwo, trzeci zakon. Dzisiejszy człowiek widzi w tych słowach coś ujemnego, nie na obecne czasy, coś przestarzałego. Młodzież nie chce słyszeć o tercjarstwie i to młodzież przywiązana do religii”.
Dalej nawołuje do zmiany nazwy, żeby nie utracić wartości, którą stanowi ta forma życia dominikańskiego, bo jak się zmieni nazwę, to może się tercjarstwo ocali. Zadziwia mnie ta wiara w siłę nazw, zresztą obecna nie tylko u o. Burdy. Zamiast zastanowić się, co zmienić w duszpasterstwie tercjarzy, żeby stali się atrakcyjnymi wspólnotami, postulowano pójście za magią słów. No cóż, to nie mogło się skończyć dobrze. Pozostawieni sami sobie, traktowani czasami jak piąte koło u wozu, tercjarze tułali się gdzieś między sztywnym konserwatyzmem a byciem gronem krużganiarek lub krużganiarków (wtedy jeszcze obowiązywał podział na fraternie żeńskie i męskie).
Nic więc dziwnego, że potem III zakon trafił do lamusa, niektórzy po cichu liczyli na to, że fraternie, tak jedna po drugiej, cicho sobie powymierają, więc problem zniknie, a okrętami flagowymi OP duszpasterstwa będą wspólnoty charyzmatyczne, duszpasterstwa młodzieży i akademickie. Tylko nie wszyscy w Kościele są charyzmatykami (w sensie życia duchowością Odnowy w Duchu Świętym), a z bycia młodzieżą lub akademikiem się po prostu wyrasta. I co wtedy?
I wtedy okazało się, że pojawili się desperaci tak złaknieni życia nadal duchowością OP, że próbowali ożywić dotychczas funkcjonujące fraternie. W wielu wypadkach to się niestety nie udało, więc zaczęły powstawać nowe i od jakichś (strzelam) piętnastu może lat życie tercjarskie powoli się odbudowuje. Jest to wciąż poszukiwanie odpowiedniej formuły realizowania tego charyzmatu, żeby nie wrócić w stare koleiny, ale tym, co cenne, jest szczerość tych poszukiwań i temperatura pragnienia, by żyć po dominikańsku, choć jako osoba świecka.
Dlatego to, że dzisiejsze przyrzeczenia odbyły się na głównej mszy w bazylice, tak mnie cieszy. Równie pozytywne emocje budzi we mnie liczba osób w formacji w tej jednej fraterni, a przecież tych w Polsce jest o wiele więcej, oraz to, że są to równie licznie mężczyźni, jak i kobiety, młodsi i starsi. Ojciec Łukasz powiedział tercjarzom, ale i nam wszystkim piękne kazanie o ich roli w zakonie i Kościele, szczególnie dzisiaj, kiedy (parafrazując zdanie z kazania) pewne twierdzenia z ust kapłana czy zakonnika będą odrzucone, bo mówi je właśnie kapłan lub zakonnik. Także same teksty przeznaczone na przyrzeczenia pięknie mówią o wartości i posłaniu świeckich dominikanów. Z całego serca życzę im, aby tym charyzmatem żyli!
Veritas, fraters et sorores!