[MC 2021 jesień] Ostatnie migawki

Powrót i kilka oderwanych wspomnień, jak chociażby to, że wczoraj bus, którym wracałam z Zakopanego, utknął w Murzasichlu w wolno sunącej procesji aut. Myślałam, że może jedzie przed nami wesele, ale jednak nie. Na jednym z zakrętów zobaczyłam przed nami kudłate jeziorko zakończone tłuściutkimi ogonkami i szybko przebierające raciczkami, poganiane przez juhasów w odświętnych strojach – redyk! Nie udało mi się zrobić zdjęcia, ale co się napatrzyłam na płynące całą szerokością drogi i poboczy kilkaset owiec, to moje.

Mieli piękną pogodę, mroźnawą, ale słoneczną. Kiedy w Kośnych Hamrach bus skręcał w prawo, to baca i jego towarzystwo skręcili parędziesiąt metrów dalej w lewo i poszli w stronę Poronina. W internetach doczytałam, że wyruszyli z Zakopanego i szli do Nowego Targu. To by się zgadzało.

Kierowca busa był zdecydowanie mniej zachwycony tym spotkaniem, he, he.

Jeszcze jedna zapowiedź ze snów Wnękuli. Otóż Matka Boża miała jej powiedzieć nie tylko, że będą codziennie odprawiane msze, ale że przyjdą tam księża w białych sutannach. Jak to powiedział gajowy – niby każdy ksiądz odprawia w albie (khem, przyjmijmy, że każdy), więc w białym. Tymczasem okazało się, że rzeczywiście ubrani na biało. Zresztą na konferencji ktoś cytował opis o. Pawła Kielara, autorstaw jednego z turystów – siwiuteńki, w białym habicie, siadywał na ławce pod ścianą kapliczki z brewiarzem na kolanach i czasem tak siedział z zamkniętymi oczami, rozważając słowo. Archetyp mnicha.

Dziś zrezygnowałam z mszy na Wiktorówkach kończącej konferencję, głównie chcąc zdażyć na wcześniejszy autobus i uniknąć korków na Zakopiance. Poszłam na poranną do św. Józefa, potem szybkie dopakowanie i już mogłam z Krysią zjechać na dół, do busa. Przyjechał punktualnie i jechał bardzo sprawnie, mimo wszechobecnych remontów. Dzięki temu zdążyłam na autobus o 10.50, choć była chwila grozy, czy wsiądę.

Okazało się, że kierowca miał tylko 8 wolnych miejsc (jest możliwość zakupu biletu przez internet), ale najwyraźniej albo system siadł, albo państwo uznali, że jeszcze dzień pochodzą (pogoda była zimna, ale słoneczna), albo zabalowali. Byłam ostatnią osobą, której udało się kupić bilet – jeszcze tylko rzut walizką do luku bagażowego i już mogłam się mościć na fotelu.

Po chwili okazało się, że po jednej stronie mam panią, która kończy właśnie kolejne piwo (przypomnę, godzina 10.50, zresztą potem wyznała już lekko zużytym głosem panu obok, że właśnie leczy się po piciu do późna) i wonieje w związku z tym adekwatnie do spożycia, a po drugiej panią, która lubi perfumy z przewagą piżma i o tzw. dużej projekcji, czyli zdecydowanie wyczuwalne dla otoczenia. Nieskromnie dodam, że ja z kolei mam chorobę lokomocyjną i było ryzyko, że do tej mieszanki woni dołączy po jakimś czasie trzecia, pochodząca z wracającej ku światłu treści mojego żołądka. Tu jednak przydał się na coś złapany w górach katar, bo udało mi się dowieźć ją do Krakowa, choć końcówka była ciężka.

Całe szczęście jednak, że udało mi się załapać na ten kurs. W trasie okazało się, że już o tej porze były przestoje i zamiast dwóch godzin, jechaliśmy trzy. O dziwo przez Kraków przejazd był płynny. Zawsze to miło stać, mając piękniejsze pejzaże za oknem niż remontowana ulica.

Ojciec Pałys mawia, że ziemia nie pachnie jak dom. Jednak każdy ma miejsca, które pachną dla niego zdecydowanie podobnie. Dla mnie to Kraków i Małe Ciche Wiktorówki (bukowianie by mnie pogonili za takie skojarzenie). I żyj tu, człowieku, z sercem rozdartym tyloma kilometrami, nie licząc setek metrów wzwyż. Cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo.

A na koniec fotka pamiątki z tego wyjazdu – czy nie cudne? #fetyszyk #TPN #skarpetuniejesianiary

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s