[MC 2021 jesień] Wędrówka ala Leśmian i detale

Wędrówka na Wielki Kopieniec to tak naprawdę spacer. Można go sobie utrudnić, jak zrobiłam dzisiaj, wchodząc od Jaszczurówki, bo to podejście miejscami jest bardzo strome, pozostaje to jednak wciąż najwyżej dwugodzinny spacer. Odbyłam go w dużej mierze we mgle, a właściwie idąc w chmurze, nad którą się znalazłam, wchodząc na szczyt. Na początku jednak było barwnie i szumnie.

Pusto, brak ludzkich głosów, z czasem umilkł też potok Olczyski, który zostawiłam w dole. Towarzyszył mi za to nieustannie świergot żerujących stad sikorek. Szlak obecnie wiedzie przez teren posprzątany przez firmę Kornik Drukarz&Halny, więc owadożercy mają tam używanie. Co zresztą potwierdziły rytmiczne stuknięcia, wskazujące na obecność dzięcioła, a nawet dwóch.

Stada sikorek były wielogatunkowe, wypatrzyłam bogatki i modraszki, ale podejrzewam, że sosnówki i ubogie też się załapały. Zlatujące z drzew stadko wyglądało jak skrzydlate liście ulatujące z wiatrem. Zamglony las po przejściu halnego, pełen martwych kikutów drzew, sprawiał wrażenie rzeczywistości poza światem; leśnej postapokalipsy.

Samo podejście na Wielki Kopieniec, choć strome i po wykruszonych w wielu miejscach skalnych stopniach, też miało w sobie wiele tego jesienno-melancholijnego klimatu. Zbocza są porośnięte niskimi jałowcami i dziką różą, teraz owocującą. Rozpięte na nich pajęczyny były ciężkie od rosy i teraz tak sobie myślę, że słowami ten widok właściwie potrafiłby oddać tylko Leśmian.

Cudowny skalny ogród otulony kolczastą pierzynką jałowca i ozdobiony koralami owoców róży.

Ze szczytu widok był bardzo minimalistyczny, zwłaszcza ten na Tatry Zachodnie. Jednak po chwili wiatr zaczął przewiewać chmury i mgłę nad Tatrami Bielskimi i Wysokimi a spektakl, jaki to stanowiło, wmurowywał w skały na Kopieńcu. Chmury pędziły szybko, co jakiś czas przebijało słońce lub widok szczytów. Odsłoniła się polana pod Kopieńcem i stojące na niej szałasy. Las parował a nad granią było widać szybko zmieniający się pejzaż chmurno-górny. Staliśmy tam (razem ze spotkanym tam małżeństwem z Bydgoszczy) dobre kilkadziesiąt minut w ciszy i po prostu patrzyliśmy.

Potem zeszłam w stronę Toporowej Cyrhli, przy okazji podziwiając odnowiony szlak, na którym, ku memu smuteczkowi, zlikwidowano krótki odcinek, który wymagał kombinowania, bo był zbudowany z nieopracowanych skał. Teraz jest to deptaczek, stopnie wypełnione tłuczniem. Pewnie dostosowano go po prostu do opinii, że to szlak tzw. emerycki. Mimo to szkoda.

Po drodze zauważyłam mały akcent włoski. Biegną tu równolegle dwa szlaki a ich wspólne oznaczenie dało właśnie efekt przywołujący słoneczną Italię. Zresztą po tej stronie słońca było zdecydowanie więcej, a im niżej, tym jaśniej.

Bardzo blisko pierwszych domów Cyrhli ku swojej wielkiej radości zobaczyłam parę gili. Nie było szans na zrobienie im zdjęcia, ale chwilę postałam patrząc sobie na nie, bo dopóki nie wykonywałam żadnych ruchów, łaskawie pozwoliły się podziwiać. Ich obecność tak nisko to jasny znak, że ciepełko październikowe ciepełkiem, ale winter is coming, że tak to ujmę. Zlatują w niższe rejony i bliżej ludzi, kiedy wyczuwają ochłodzenie. Przy człowieku zawsze się pożywią i ogrzeją. Co w gruncie rzeczy bardzo optymistyczne.

Na Cyrhli wreszcie pstryknęłam zdjęcie tatrzańskiej wersji głowy z Wysp Wielkanocnych. Pyko fajeckę, a w tle ma jedną z najpiękniejszych panoram Zakopanego. Na busika musiałam chwilę poczekać, ale wyjazd w październiku w Tatry to lekcja nieśpieszności i zgody na czekanie: na busika, na pogodę, na przejazd przez remontowane drogi. To też w życiu jest potrzebne.

Nad górami przewalały się chmury, ale w Małem Cichem było cieplutko, tak cieplutko, że trzeba było otworzyć okno i wietrzyć. Wchodząc pod górkę do pensjonatu zobaczyłam, że do niedawna stojący na mijanym parkingu blaszany garaż zamienił się w drewnianą szopę na siano. Zachwyciła mnie troska o detale nawet w tym, gospodarczym przecież, budynku. Sama funkcja nie wystarczy i jest w tym wyraz noszonej w ludzkiej duszy tęsknoty za czymś, co bezużyteczne a przecież konieczne.

Podobnie zachwyciła mnie kanciastość i przenikanie się płaszczyzn daszków przy wejściu na plac kościelny. Naśladuje pięknie połamane płaszczyzny skał i choć to naśladowanie jest z drewna, to dobrze oddaje twardość granitu i wapienia.

Piękno jest konieczne w życiu. Przemienia nas od wewnątrz, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s