
Jakoś tak wczoraj nam zeszło przy okazji powitalnej kawy w Staszelówce na opowieści o Onym (górale kiedyś czuli przez niedźwiedziem taki respekt, że mówili o nim On, żeby, broń Boże, nie przywołać). A że pan Andrzej pracuje od wielu lat w TPN-ie, to historii trochę ma w zanadrzu. Nie umiem ich z taką swadą opowiadać, ale kilka spróbuję wam sprzedać.
Wiele lat temu słynna na całą Polskę była niedźwiedzica Magda. Historia smutna – ostatecznie trzeba było ją odłowić, bo zaczęła się domagać dość nachalnie żywności od ludzi, a w zoo szybko padła. Jest jednak w opowieści o jej myszkowaniu po śmietnikach także aspekt zabawny. Otóż miała oczywiście za nic granice państw i jak tylko zobaczyła otwarty szlaban, to zaraz nurkowała razem z młodymi na Słowację.
Tym razem jednak ostatni z trzech maluchów zamarudził i nie zdążył przed opadnięciem bramki. Porykiwanie w stronę matki nie pomogło, więc podszedł do jednego ze słupków, tego wyższego, po czym wspiął się na niego szybko, „na wierscyku, takim przecie maluśkim, poskładoł się, odwrócił dupką na Słowację i zloz”. Lekcja? On się bardzo dobrze wspina, więc nie uciekaj nigdy na drzewo, raczej biegnij w dół, najlepiej po stromym.
No i czy nie bystre stworzonko z takiego niedźwiadka? A to młode było!
Opowieść druga, tym razem o szkoleniu niedźwiedzicy. Była sobie taka niedźwiedzia pani, co uwielbiała włazić na szlak. Problem był, rzecz jasna, w tym, że chodzili nim też, i to dość często, ludzie. Rozwiązanie przyjęto takie, że akurat na tym odcinku, gdzie uprawiała swoją turystykę, ustawili się pracownicy parku i ile razy wychodziła, dostawała gumową kulką, tak żeby jej wejście w dzień na szlak i zapach ludzi kojarzyły się z czymś nieprzyjemnym.
Stali też pracownicy, którzy pilnowali, żeby nikt niepowołany nie wszedł na ten odcinek drogi, ale udało się przemknąć parze młodych ludzi. Leśnicy spotkali najpierw pana, który udawał, że jest sam, ale po chwili przyznał się, że dziewczyna jest za potrzebą w lesie. Pech chciał, że wybrała na toaletę miejsce kilka metrów od czającej się na przejście Onej. Nastało kilka chwil napięcia, ale niedźwiedzica na szczęście nie była zainteresowana odreagowaniem stresu na nieszczęsnej turystce.
A ta, cóż, dobrze, że dowiedziała się o wspomnianym towarzystwie już po opróżnieniu jelit i pęcherza, bo w, hm, nieco nadwyrężonych higienicznie spodniach ciężko się chodzi…
Trzecia historia przydarzyła się jednemu z patrolujących. Szedł sobie spokojnie, kiedy z lasu, tak ze dwa metry przed nim, wyszła niedźwiedzica, podeszła na środek drogi i… klapła na zadek. Mężczyzna zastygł. Co prawda miał przy sobie broń, ale zabezpieczoną w kaburze, a tu strach drgnąć, bo dwa metry dla Onej to niecałe dwa skoki. Zapadła więc niezręczna cisza i atmosfera niejakiej niepewności.
Po chwili sytuacja się jednak wyjaśniła: z lasu wypadły dwa małe i przeszły na drugą stronę, a wtedy mamuśka, zapewne w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, wstała, otrzepała zadek i poszła za nimi. Jak widać, zimna krew w kontakcie z Onym bywa zbawienna; dla obu stron.
A na koniec galeria z mojej dzisiejszej wędrówki – polecam szlak z Rusinowej przez Polanę pod Wołoszynem, mało kto tamtędy chodzi a bardzo klimatyczny!