Co więcej, nie tylko z urodzenia, ale też z charakteru, a przynajmniej tak go widział autor artykułu w „Gościu Niedzielnym” (28.05.1957). Zacytujmy, bo rzecz ciekawa, szczególnie 17 sierpnia:
Wielki ten Dominikanin […] posiadał wszystkie zalety ludzi ze Śląska: przedsiębiorczy i praktyczny, odważny i żarliwy wyznawca Chrystusa i czciciel Maryi, głęboki i pogodny, a w razie potrzeby bezkompromisowy, kochający swój kraj i swoją Ojczyznę.
dr Józef Kokot, „Każdy Ślązak u grobu św. Jacka”
Nie wiem, na ile ta charakterystyka przeciętnego Ślązaka jest [wciąż] aktualna, ale jeśli chodzi o św. Jacka – pasuje jak ulał. Od siebie dorzuciłabym jeszcze dwie cechy, nie wiem, na ile śląskie, ale z pewnością Jackowe.
Był człowiekiem wspólnoty. Widzę go tak nie tylko dlatego, że lektor Stanisław stale przedstawia go w towarzystwie innych braci lub wiernych (bo to mogłoby wynikać z założeń autora chcącego wskazać szczególnie na tę cechę i tak pouczyć sobie współczesnych). Jacek po mistrzowsku korzysta ze swojego zakorzenienia w rodzinie Odrowążów, w XIII wieku będących u szczytu potęgi jako ród. Z bp. Iwonem świetnie się dogaduje, bo ewidentnie mają podobne ideały i dążenia, z resztą rodu zapewne rozgrywa kartę wspólnej krwi i pochodzenia. Poza Kijowem wszędzie, gdzie funduje klasztory, jakąś rolę odgrywają jego rodowcy. Nie mamy dokumentów na potwierdzenie mojej tezy, ale ta prawidłowość jest według mnie znacząca.
Jednocześnie doskonale potrafi się wczuć w cierpienie innych – tu klasyczny przykład to wieś Skrzynka i słynny cud podniesienia zboża. Co mnie uderza w tym opisie, to polecenie świętego, by wszyscy w wiosce spędzili noc na modlitwie. Moim zdaniem Jacek, z jednej strony, głęboko wierzy w obietnicę Jezusa, że gdzie dwóch lub trzech w Jego imię prosi o coś Ojca, to z pewnością to otrzymają, z drugiej – uczy tych ludzi bycia razem przed Bogiem i wspólnej prośby. Piękny obraz budowania jedności w sytuacji, która bardziej zachęca do podziału.
Jacek był też człowiekiem niesłychanie wytrwałym. To idealnie obrazują fundacje i misje na Rusi: wyrzucenie z Kijowa, powrót, najazd Tatarów (tu udział świętego się kończy), przerzucenie się na Lwów, nie dało się założyć stałego klasztoru – stworzenie formy obecności zwanej dominikanie peregrynanci, czyli ojcowie-misjonarze na prawie legatów papieskich. Potem jest okres istnienia prowincji ruskiej zakonu, zakończony kasatami w XIX wieku i wyrzuceniem OP z Kresów po II wojnie światowej. Na szczęście dłużej zakonu niż komuny i bracia znów wrócili, jak jej się szczęśliwie zeszło do archiwów… Przynajmniej w tym zakresie można z całą pewnością powiedzieć, że dzielnie naśladują głównego założyciela polskiej prowincji.
Jego wytrwałość widać zresztą także w jego modlitwie, szczególnie w opisach cudów związanych z wskrzeszeniami topielców. Także fundacje klasztorów potrafiły się ślimaczyć, a te ufundowane bez problemów – palić średnio co dwadzieścia lat (tak, Kraków mam na myśli…). Jacek i jego bracia wycofywali się a w dogodnej chwili wracali i kontynuowali to, co do nich należało.
Zresztą z moich doświadczeń z nim wynika, że idąc z nim na współpracę, trzeba się przygotować na wiele trudności. Nie, nie z jego strony – raczej mam wrażenie, że na hasło: „Odrowąż coś planuje!”, otwiera się taka specjalna furteczka w bramie piekieł i wypada z niej stado złośliwych diabłów, które komuś pod Jackową opieką krzywdy nie zrobią, ale krwie napsują.
A potem się okazuje, że nawet to, co wydaje się im, że psują, obróci się na dobre.
W końcu, jak pisał dr Kokot w zeszłym wieku, Jacek jest jest przedsiębiorczy i praktyczny. Niczego nie zmarnuje, tylko trzeba mu zaufać i z pokojem przyjmować dodatkowe „atrakcje”. Odrowąż wie, jak prowadzić dusze. Nie bez powodu przecież wielu z tych, którzy z nim współdziałali, umarło w opinii świętości.