Marcin Brzeziński w książce o bł. Michale Czartoryskim Pasja Michała (nieustająco polecam!) nieco miejsca poleca zasadom wychowawczym, którymi kierowali się rodzice przyszłego dominikanina. W pamięci utkwiła mi szczególnie jedna:
Ubrania zamawiano u najlepszych krawcowych i krawców, jednak zawsze „o krok za najnowszą modą”. Noszono je długo.
Było to przejawem elegancji i prostoty obowiązujących w tym książęcym domu. Podkreślam status społeczny, bo nie chodzi o ludzi, których nie było stać na spełnianie zachcianek.
Ten detal z biografii o. Michała przyszedł mi ostatnio na myśl, zgodnie z zasadą skojarzeń dziwnych, kiedy w ręce trafiła mi notka na temat fresków w kaplicach w prawym ciągu w krakowskiej bazylice OP. Fresków, dodajmy, niechlubnej pamięci. Nie żeby były gorszące – po prostu zamalowano je z ulgą, ciesząc się, że nie zdążyły osiągnąć szacownego statusu zabytku. Brzydkie były, tak po prostu.
Czy może inaczej, żeby nie urażać współczesnych uszu kiepsko znoszących ostre opinie – ich estetyka była daleka od akceptowalnej dla współczesnego patrzącego (uff…). Za to rewelacyjnie wpisywała się w to, jak rozumiano sztukę współczesną pod koniec lat pięćdziesiątych XX w., czego świadectwo właśnie znalazłam w piśmie braci studentów „Czarne z białym” (polecam fotografię poniżej)

Polichromia ta w swojej estetyce odpowiadała stylowi szaty graficznej wspominanego pisma:
Przepraszam za jakość ostatniego zdjęcia, aparat nieco się zbiesił. Uproszczone, zgeometryzowane sylwetki, pewna graficzność i kolory, które z czasem skutecznie wyblakły (te na ścianach, nie w piśmie). Był to ze strony dominikanów ukłon w stronę nowoczesności, wyraz prób dorównania kroku czasom. Chęć wpasowania się w najnowsze trendy i kierunki, bycia awangardą.
Szkoda, że zapomniano lekcję, którą tak dobrze rozumieli księstwo Czartoryscy – elegancja polega na byciu krok za modą. To pozwala na dokonywanie takich wyborów estetycznych, które będzie można potem „nosić długo”. Zresztą w modzie wyróżnia się długotrwałe trendy oraz hity jednego sezonu. Te ostatnie po pewnym czasie, czasem już po roku, są postrzegane jako śmieszne, a przynajmniej nie na miejscu.
Zachłyśnięcie się możliwością przyjęcia tego, czym fascynuje się „świat” czy tam „człowiek współczesny” w XX w., skończyło się eksperymentami na ścianach kościoła (szczęśliwie zasłoniętymi podczas ostatniego remontu bazyliki) oraz w liturgii. Msze bigbaetowe&cons. odeszły w zapomnienie, bo już następne pokolenie nie słuchało bigbeatu, wręcz uważano go za obciachowy. Podobnie ministranci wrócili do noszenia alb, chociaż w czasach tuż po soborze przyjęte było służenie do mszy w garniturach (są na to zdjęcia, ale nie posiadawszy), co dla współczesnego oka wygląda, jakby na mszy przy ołtarzu stało dwóch ochroniarzy.
W tym cytacie z Marcina Brzezińskiego ważny jest jeszcze jeden element, konieczny moim zdaniem do tego, by coś było eleganckie – korzystanie z usług najlepszych twórców. Nie każda rzecz odpowiadająca dawnej estetyce jest elegancka, zresztą od dawna uważam, że do bycia artystą trzeba być najpierw świetnym rzemieślnikiem. A to, co dzieje się w kościele, i to, co Kościół głosi, zasługuje na najlepszą formę. Tak, żeby w samej jej szlachetności – tak, to najlepsze słowo – już był zawarty przekaz co do reszty.
Dlatego uważam, że nie tyle piękno, co właśnie elegancja powinna charakteryzować to, co dzieje się w przestrzeni wiary. Kanony piękna się zmieniają, jednak staranny wybór pojawiających się form i twórców, wypływający właśnie z tego bycia „krok za modą”, pozwala utrzymać ten poziom, który będzie się nosił długo. Aż po początki wieczności.