To niebezpieczna książka jest. Śmiertelnie niebezpieczna. Spożywanie w trakcie jej lektury kawy lub posiłku może skończyć się zakrztuszeniem lub zadławieniem w wyniku gwałtownego ataku śmiechu i będzie po człowieku, znaczy: czytelniku. Niby dla niepoznaki podtytuł dodający powagi ciężaru gatunkowego, ale, dobrze wam radzę, skupcie się na tytule głównym – przewrotnym i wieloznacznym.
To nie jest poważna książka.
I jednocześnie taka jest. Co prawda sugestie, że używanie do konsekracji hostii zamiast macy to przejaw antysemityzmu, albo relacja z wprowadzania nowego elementu must have w wystroju pod postacią sukulentów liturgicznych wywołują rechocik, jednak zawartość ma konkretną wagę teologiczną i praktyczną. W końcu liturgia, jak stwierdza w pewnym momencie pierwszy z ojców Dominików, nigdy nie jest bezobjawowa. A skoro są objawy, to zakładamy pewien współudział materii.
Nerw święty powstał, bo był lockdown i zakonnicy się nudzili. Na szczęście podeszli do tego stanu twórczo i w efekcie nagrania ich rozmów i całej późniejszej obróbki wydawniczej możemy zapoznać się z czternastoma dialogami, z czego do tego o muzyce kościelnej został zaproszony także o. Kusz jako ekspert. Swoją drogą to jedna z ciekawszych dla mnie części tej publikacji, bo wielu powiedzianych tam rzeczy nie wiedziałam.
Rozdziałów jest piętnaście i poruszane w nich tematy nie mają charakteru wprowadzenia do liturgii, a raczej luźnej pogawędki (tyle że po dominikańsku solidnie podlanej wiedzą) na te tematy, które często są poruszane i dyskutowane, jeśli chodzi o służbę Bożą. Mowa więc o tym, po co w ogóle iść na mszę, o relacji kapłan – świecki i klerykalizacji tych ostatnich (opowiastka o pewnym paryskim mandatum rozłożyła mnie na łopatki…), przestrzeni sacrum i profanum, czemu muzyka popularna nie sprawdza się w liturgii i czy chorał rzeczywiście był taki popularny przed Vaticanum Secundum (oraz inne tematy okołomuzyczne), cztery rozdziały dotyczą kwestii reformy liturgii, relacji między formami rytu (uwaga – książka powstała przed motu prorio Traditionis custodes) i okolicznych tematów, jest o kazaniach, mszach przymiotnikowych, czyli czemu na mszy dla dzieci najważniejsi są rodzice, jest o kiczu w kościele i roli estetyki w życiu religijnym, o tym, że msza się nie kończy i na podsumowanie varia, czyli naprawdę luźna pogawędka na tematy okołoliturgiczne.
Nie jest to twarda liturgika, ot, filozof praktykujący kapłaństwo odpytuje, często prowokacyjnie, liturgistę, często też dzieląc się własnymi przemyśleniami i doświadczeniami. Osoby zainteresowane od dłuższego czasu tematem mogą znaleźć tu niewiele nowych informacji, ale powtórka w tak lekkiej formie może być naprawdę przyjemna. Świetna pozycja ze średniej półki, tej między literaturą fachową a standardowymi wprowadzeniami do liturgii dla początkujących. Sporo świeżych myśli, szczególne ciepło w moim serduszku rozpaliły wypowiedzi na temat potrzeby wprowadzenia znajomości przynajmniej podstawowych modlitw po łacinie oraz wskazanie, że komunia pod dwiema postaciami jest idealną formą przystępowania do tego sakramentu.
Mój egzemplarz jest usiany podkreśleniami, wykrzyknikami i roześmianymi buźkami, a po książkach pisuję tylko wtedy, kiedy mnie rzeczywiście poruszają. Lektura bardzo przyjemna, bo lekka i jednocześnie „pożywna”. Miło też się dowiedzieć, że dominikanom zdarza się kłócić na temat liturgii. W pełni zgadzam się z o. Dominikiem Jurczakiem, że to dowód na to, że ta ostatnia jest ważna. Niech się więc kłócą i oby przełożyło się to na coraz lepszą formę celebracji i życia liturgicznego. Co prawda wtedy loża szyderców pod Jackiem będzie się nudzić, ale za to z jak szlachetnych powodów!