Od wielu dni towarzyszy mi dzisiejsze pierwsze czytanie a dokładnie modlitwa Szema Israel. Krótko i zwięźle o tym, że jest tylko jeden Bóg i żeby się o tym przekonać, trzeba słuchać. Uważnie, pamiętliwie, z uporem, stale przypominając sobie o potrzebie zachowania otwartych uszu i przekazując ten zwyczaj dalej, kolejnym pokoleniom. Albo po prostu tym, którzy przychodzą i o Niego pytają. Z tego słuchania rodzi się i nim się karmi miłość do Jedynego, wyrażająca się w decyzjach kochającego (serce), jego życiu (dusza – hebrajskie nefesz oznaczało także bycie żyjącym) i pełni zaangażowania (siły).
Sprzęgło mi się to słowo z innym, też pochodzącym z ust Boga, choć tym razem wcielonego. W Kazaniu na górze Jezus przestrzega: „Modląc się, nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że dzięki swojemu wielomówstwu będą wysłuchani [zawsze mam wrażenie, że w tym momencie Jezus wewnętrznie, a przynajmniej w swojej Boskiej naturze, ciężko westchnął]. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec was, czego wam potrzeba, zanim jeszcze Go poprosicie. Wy zatem tak się módlcie” (Mt 6,7–8). Tu następuje modlitwa Ojcze nasz, która, tak na marginesie, jest arcydziełem retorycznym, teologicznym i mistycznym, ale to na inny tekst, a nawet kilka.
Po grecku wielomówstwo w tym tekście to polylogia. W kontekście Prologu Ewangelii Janowej niebezpiecznie jej blisko do polytheia, czyli wielobóstwa, skoro Druga Osoba Trójjedynego to Logos. A jak jeszcze popatrzymy na to, że „gadatliwi” z polskiego przekładu to dosłownie „jąkający się”, w czym widziałabym owijanie w bawełnę, manipulowanie przekazem, urabianie słuchacza, mówiąc inaczej: unikanie klarownej komunikacji i brak poszanowania dla odbiorcy komunikatu, to obraz jawi się jako całkiem wyraziście odmalowany. Parafrazując babcię z Samych swoich – bóg bogiem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. I nie ma znaczenia, który z bogów nam to załatwi, grunt, żeby to zrobił.
Tymczasem jest tylko jeden Bóg i tylko jedno Słowo, które ma moc zmienić cokolwiek w sposób realny. Do tego jednak trzeba Go usłyszeć, a więc poznać i zgodzić się na bycie poznanym, co dla Hebrajczyka oznaczało wspólnotę życia i doświadczeń – kochanie sercem, duszą i ze wszystkich sił.
Wszystko więc rodzi się w ciszy a dokładniej w słuchaniu – zgodzie na uznanie, że czegoś nie wiem, nie rozumiem, zgodzie na zostanie zaskoczonym i nakłonionym do zmiany sposobu widzenia świata, a czasem i działania. Albo po prostu przyjęciu tego, czym drugi chce się podzielić, wejściem w jego świat przeżywania świata i samego siebie. Takie trochę chodzenie po wodzie – możliwe tylko dzięki skupieniu na relacji z Panem i jednocześnie potwierdzające, że On tym Panem rzeczywiście jest.
Do tego, żeby żyć po Bożemu, trzeba najpierw rozpoznać Boga (Pan jest Bogiem, Pan jedynie), a potem podjąć ryzyko zawierzenia (będziesz miłował…). Postawa petenta, któremu nie zależy na relacji, a jedynie na załatwieniu sprawy ani nie pozwala uzyskać oczekiwanych efektów, ani spotkać Pana.
Co więcej sprowadza naszą postawę do bycia lichym i durnowatym jak podwładny przed obliczem przełożonego z carskiego ukazu. A Bóg chce, byśmy przed Nim stali świadomi naszej godności Jego ukochanych dzieci, wolni i w tej wolności wybierający Jego. Bo który lud ma Boga tak bliskiego jak my, kiedy go wzywamy?