Gorąc taki, że podbiały i inna zielenina smętnie zwijają liście. W potokach woda ciurcy ledwo, ledwo, nawet na Wiktorówkach cudowne źródełko niekoniecznie jest przekonane do dzielenia się cenną cieczą. Chodzi mi się ciężko, nawet wejście na górę wyciągu a potem spacer na Tarasówkę okazały się pewnym wyzwaniem. Nie bez powodu pewnie kilka lat temu moja znajoma (pozdrówki dla Agaty Puścikowskiej! Przy okazji – we wrześniu premiera jej kolejnej świetnej książki pt. „Waleczne z gór”) i jej znajomi nazwali to podejście Peselicą – cóż, wydolność określa świetnie, także tę wynikającą z wieku.
Widok na góry był żaden. Chmury sugerujące możliwość opadu, niestety, jedynie sugerujące.
Zostało podziwianie roślinek, wdychanie górskiego powietrza i napawanie się leśno-wiejskim klimatem oraz poprzestawianiem na małym. Droga przez las prowadząca z górnej części wyciągu na Tarasówkę nieodmiennie warta przejścia. Równie nieodmiennie bawią mnie modernistyczne lampy przy hotelu Tatry, wyglądające jak główki graczy rugby. Czyżby próba przyciągnięcia gości z dewizami?

Bryła modernistyczna, projekt ciekawy a jednocześnie bezlitośnie objawiający to, jak brzydko starzeją się realizacje tej szkoły architektury. Im więcej lat upływa, tym więcej w nich smutku i coraz bardziej widocznego rozpadu. Nie pokrywają się patyną, nie nabierają romantyczności starożytnych ruin. Po prostu stają się ruiną.
Mimo to doceniam projekt, jego użyteczność i zagospodarowanie otoczenia. Przyjemnie tam się spaceruje. Widoki z okien też pewnie rewelacyjne.
Jak ta bryła wyznacza początek drogi, tak na jej końcu jest drewniana chatynka zabita dechami i zakopana w lesie, zachęcająca do zatrzymania, by dłużej spojrzeć. Widoki może mniej spektakularne, bo na Murzasichle, ale zachęcające do zatrzymania. Droga też niczego sobie, klimaty beskidzkie, przyjemnie bardzo.
Nieco dalej warsztat ciesielski i stosik gigakredek, tylko bez grafitowych wkładów. Dobrze, nie kredek – palików. Skojarzenie jednak uprawnione.
A jak już minęłam warsztat z „kredkami” i oskórowanymi drzewami, zostałam nastraszona przez olbrzymiego podhalana (chociaż nie wiem, czy on wcześniej nie przeraził się bardziej moim nagłym wychynięciem zza rogu – dostarczyliśmy sobie nawzajem nieco adrenaliny w tym dosłownie szarym dniu), po czym trafiłam na miejsce grillowania. Stojący tam ruszt sprawiał wrażenie dzieła sztuki nowoczesnej, ale w tym dobrym znaczeniu. Też niby dominuje funkcja, ale nawet ewidentne oznaki używania tylko dodawały uroku tej konstrukcji. Po drugiej stronie ścieżki było też coś dla osób bardziej konserwatywnych w podejściu do żywego ognia na świeżym powietrzu.
Za chmurami na ostatnim zdjęciu jest cudowna panorama Tatr a w dole – Małego Cichego. Jak widać, oznaki biwakowania przy drodze w tym miejscu zdecydowanie przypadkowe nie są.
Schodząc już w dół drogą coraz bardziej nabierającą cech wąwozu, znalazłam kilka ciekawych okazów flory, w tym niesłychanie delikatny storczyk.
Prostota i delikatność zanurzone w zapachu schnącego siana i wysuszonej gliny, którą wyłożona była droga, podbite delikatną nutą lekko zatęchłej wilgoci z miejsc, które z uporem wciąż nie poddały się intensywnemu słońcu i wysokiej temperaturze.
Miło było też popatrzeć z bliska w wielkie oczy pasących się krów oraz spojrzeć z sympatią na kapliczkę. Co roku, kiedy zaczyna się wypas, tam święcone są owce, żeby Bóg czuwał nad nimi przez te miesiące spędzone na halach, a one żeby hojnie dawały mleko i pięknie obrastały wełną.

Już wchodząc do wsi, wypatrzyłam piękny ogródek, a w nim kreciki, dużo kamiennych krecików. Świadectwo tego, że ktoś uwielbia czeskie kreskówki a na pewno pewnego Krtka. Jednoczę się w sympatii.

Spacer zakończyłam zlana potem, jakbym spacerowała w klimacie tropikalnym. Pewnie doniesienie do pensjonatu ciężkiej siaty z zakupami też miało pewien wpływ na to zjawisko, więc nie narzekałam. Niestety, wiszące cały dzień nad górami chmury nie przyniosły upragnionego deszczu. Za to dziś słucham sobie przez okno przetaczającej się za oknem burzy, a z otwartych drzwi na balkon wprost w moje płuca wpływa chłodne, dobrze naozonowane powietrze. Wreszcie.