[MC 2021 lato] Jego lepkość upał

Plan był ambitny – Kopa Kondracka. Pogoda zapowiadała się piękna, niebo było bezchmurne i w tym był haczyk. Jednak rano jeszcze nie był odczuwalny, więc dzielnie ruszyłam na Kalatówki i dalej wzwyż. Po drodze spotkałam drozda obrożnego, który właśnie polował na śniadanie. Pogapiłam się na niego a potem zrobiłam fotkę okolicznościom przyrody (ptaszę upolowało coś i umkło).

Kocham ten szlak, jeden z najpiękniejszych dla mnie. Szczególnie przy dzisiejszym świetle i temperaturze, która zamieniła las w kadzielnicę pachnącą igliwiem i kwiatami. Prażyło też podobnie.

Przy podejściu po skałkach minęłam pana bez plecaka, za to dzielnie dzierżącego w dłoni puszkę i piwa, który głośnym głosem stwierdzał do telefonu, że on „nie będzie zapierd..ł dalej w górę”. Jego rozmówca miał chyba jednak dar przekonywania i pan puszkinista wstał, by jednak wykonać wyżej przez niego wspominaną czynność. Okazało się, że jakieś pięć minut dalej było pozostałych trzech panów z jego ekipy, jeden z nich już dobrze „zrobiony”. Znak rozpoznawczy: cały ekwipaż stanowiły puszki ze wspomnianym napojem.

Przy schronisku panowie się rozdzielili: dwaj poszli w stronę Przełęczy między Kopami, a dwaj zapadli w piwny półsen we wnętrzu schroniska, od czasu do czasu wymieniając się mądrościami wyssanymi z wnętrza dzierżonych dzielnie naczyń, chyba świeżo nabytych w tym przybytku. Przez chwilę się zastanawiałam, jak oni zejdą na dół w takim stanie. I czy w ogóle zejdą. Mam nadzieję, że obyło się bez wzywania TOPR-u i panowie w piwnym upojeniu zdołali jednak powrócić w zakopiańskie pielesze.

Reszta okoliczności przyrody genialna. Lekki, chłodny powiew, słoneczko, smaczny prowiant na własnych plecach wyniesiony. Na hali moja wędrówka dziś się skończyła, jednak potrzebuję jeszcze kilku dni w niższych partiach gór. Zdecydowanie było jednak warto.

Jak widać po ostatnim zdjęciu, kwiecie kwitnie i to hojnie. W tym zajęczy szczawik a nawet mlecze. Świeżutkie, widać, że pierwsze w tym sezonie. A upał taki, że nawet drzewa się pocą.

W drodze powrotnej zajrzałam do pustelni Brata Alberta. Trafiłam na jakąś pielgrzymkę i było to dobre doświadczenie (wbrew pozorom). Potem jeszcze tylko zakupy, żeby rozmienić gotówkę, i oczekiwanie na busa do MC (dziś sobota poza sezonem, więc jeżdżą bardzo rzadko), które sobie skróciłam lekturą czerwcowego „Tota Tua” i pogaduszkami z dosiadającymi się na ławeczkę innymi oczekującymi.

Z pewnego niedosytu wrażeń wyrwał mnie cudownie abstrakcyjny widok przed wjazdem do kościoła w MC. Otóż najwyraźniej ślub brał w nim nie kto inny, tylko… Kopciuszek. A na ślub zaprosił fana filmów superbohaterskich z uniwersum DC, tak przynajmniej przypuszczam po wystroju lusterka w samochodzie. Chyba że to wielbiciel Marvela, który Wonder Woman & consortes powiesił karnie.

A skąd myśl o Kopciuszku? Proszę nie regulować monitorów, to nie jest fotomontaż:

Udało mi się także dowiedzieć od znajomych kontaktów operacyjnych, że druhny były ubrane w stroje przypominające stroje wróżek z tej kreskówki, panna młoda miała na sobie suknię w typie księżniczka, wszystko tonęło w tiulu, brokacie i falbankach. Zebrane u góry w gorset, oczywiście.

Wszystkiego dopełniał wystrój kościoła, jak ktoś widział filmową wersję tej bajki, to skojarzy od razu – nie ma to jak bukiet w kolorach sukni balowej ukochanej postaci Disneya!

Każdy ma prawo świętować swój ślub po swojemu. Super, jeśli ma niebanalny pomysł. Mnie po prostu ten bajkowy anturaż w świecie tak mocno stojącym na ziemi i tak bardzo praktycznym jak mała wioska na Podhalu zachwycił swoją abstrakcyjnością. Smakowity kontrast.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s