Jeden z czytelników mojego wpisu o demistyfikacji mistyki poprosił mnie o opisanie bliżej, co miałam na myśli, pisząc tam: „im dalej na tej drodze pójdziemy, tym pokusy będą subtelniejsze (nota bene Zapiski więzienne rewelacyjnie to pokazują, moim zdaniem)”. Obiecałam, że to zrobię, więc pora na realizację obietnicy.
Warto zaznaczyć, że wobec kard. Wyszyńskiego prowadzono bardzo przemyślaną grę psychologiczno-polityczną. Myślę, że oficerowie prowadzący doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że nie jest to osoba, którą łatwo będzie złamać. Ich postrzeganie podopiecznego było jednak obarczone pewną wadą, czymś w rodzaju ślepej plamki, którą stanowił ich brak wiary i znajomości specyficznych dla niej dynamik życia wewnętrznego. To one sprawiły, że to, co miało kardynała zniszczyć, stało się motorem wewnętrznej przemiany i dojrzewania (tu ciekawe jest zestawienie go z Gomułką – pisałam o tym tutaj). Moim zdaniem w narracji, na drugim planie, widać też wyraźnie, że przemiana nie następuje siłami przemienianego. On tylko stosuje wypracowane w trakcie formacji duchowej, ale i intelektualnej oraz kulturalnej, zasady życia i postępowania, jednak siła rozwoju płynie z innego źródła. Czy raczej Źródła.
Trzy miejsca pobytu Kardynała podczas uwięzienia dobrze oddają trzy etapy jego drogi, także tej wewnętrznej. Z Warszawy zostaje przewieziony do Stoczka Warmińskiego. Nie wie, gdzie trafia, nie zna księdza i siostry zakonnej, z którymi zostaje uwięziony, nie wie, jaki ma status, czy jest oskarżony a jeśli tak, to o co. Jest słabego zdrowia, o mało co nie umarł kiedyś na gruźlicę, a w budynku jest tak zimno, że na parterze da się skrobać szron ze ścian, zaś towarzyszący kardynałowi ksiądz odmraża sobie stopy od… podłogi. Brak opieki lekarskiej, za to nie brak strażników i atmosfery rodem z Roku 1984, z poczuciem nieustannej inwigilacji włącznie. Korespondencja z rodziną jest utrudniana, paczki od bliskich, kiedy w końcu docierają, są w okropnym stanie po przeszukaniu, więzień czuje się okłamywany, nota bene są to słuszne przeczucia. A to tylko część zastosowanych metod.
Na tym etapie Kardynał nie ma wątpliwości, jak ma postępować. Pokusa wejścia w proponowaną grę jest w tak oczywisty sposób pokusą, że jedyne, co może zrobić i robi, to skupić wszystkie siły na jej odrzuceniu. Z uporem maniaka domaga się swoich praw, upomina się o leczenie i właściwe warunki, także dla swojej dwuosobowej trzódki. Od strony duchowej robi wszystko, żeby nie dać się wciągnąć w rozpacz lub pogardę dla oprawców, szczególnie że niektórzy z ich przedstawicieli budzą w więźniu wyjątkową niechęć:
Ilekroć opuszczał mój pokój, zawsze doznawałem głębokiej ulgi, jakby coś bardzo brudnego i duszącego – pomimo tej politury fryzjerskiej – odchodziło. Pragnąłem się przezwyciężyć, by nie umyć odruchowo rąk. Rzecz znamienna, chociaż komendant, typowy stary lis, był wybitnie fałszywą figurą, nie budził tak przykrego wrażenia, jak ten „model z wystawy modnego krawca”.
Zapiski więzienne, notatka z 17 IV 1954 r.
Co istotne dla tej analizy, pojawia się wielokrotnie mowa o olbrzymiej tęsknocie za liturgią z wiernymi, moim zdaniem jedno z piękniejszych świadectw tego, jak głęboko w Kardynała wpisane było bycie pasterzem. Coś, czego oczekuje się od kapłana, a już na pewno od biskupa.
W październiku 1954 r. więźniowie zostają przewiezieni do Prudnika Śląskiego. Nie ma tam ogrodu, który dużą radość dawał uwięzionym w Stoczku, ale warunki w budynku są zdecydowanie lepsze. Kardynał zauważa też zmiany personalne w „obsłudze” oraz postępujące luzowanie, jeśli chodzi o traktowanie jego i pozostałej dwójki. Kardynał nie do końca wie, co się dzieje w kraju, ani do jakich przemian dochodzi w ZSRR po śmierci Stalina. Nie zdaje więc sobie sprawy, że staje się coraz bardziej problematycznym więźniem, szczególnie że abp Baraniak, którego próbowano w potwornym śledztwie zmusić do złożenia fałszywych zeznań przeciw prymasowi, nie dał się złamać.
Widzi tylko, że strażnicy łagodnieją, stają się życzliwsi, obserwacja nie jest już tak intensywna. To może zachęcać do opuszczenia gardy, ustąpienia częściowo pola, Kardynał jednak, choć zmęczony po tylu miesiącach uwięzienia i subtelnych tortur, przechodzi do ataku. Udaje mu się coraz więcej osiągać za każdym razem, kiedy czegoś żąda, jednak to nie sprawia, że wpada w euforię. Tu kluczowy moment, chwila decyzji przychodzi pod koniec pobytu.
W sierpniu 1955 roku do Prudnika niespodziewanie przyjeżdża gość z Urzędu Bezpieczeństwa. Przywozi ustne propozycje złagodzenia warunków uwięzienia (przewiezienie do miejsca, gdzie będzie więcej swobody i możliwość odwiedzin, a więc i szerszego wpływu), ale wymagana jest zgoda na rezygnację ze sprawowania funkcji publicznych i takichż wystąpień oraz zobowiązanie do tego, by zapobiegać manifestacjom i petycjom w sprawie zmiany sytuacji. Co robi kardynał po wysłuchaniu tego człowieka? Prosi o czas na zastanowienie. Wizytator ten czas daje, bo już wie, że inaczej od razu spotka się z odmową.
Kardynał notuje:
Po modlitwie doszedłem do wniosku, że nowa sytuacja, jaka miałaby załagodzić izolację, równa się: 1) aprobacie […] pozbawienia wolności, domu i pracy.
notatka z 7 VIII 1955 r.
Po prostu chciano, żeby przez przyjęcie tych propozycji, co istotne, przekazanych ustnie, nie na piśmie, więzień uznał swoje uwięzienie za legalne, a przeciw temu głównie protestował Kardynał. Zresztą słusznie, bo akceptacja sposobu i samego faktu internowania sugerowałaby, że jest czemuś winien. Jednak na pierwszy rzut oka nie było to tak oczywiste, trzeba było umieć czytać między wierszami i odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie będą polityczne i społęczne konsekwencje powiedzenia: „Tak”.
Od strony duchowej było to odsunięcie na bok, w imię prawdy o doświadczanej niesprawiedliwości, pragnień, by powrócić do pracy duszpasterskiej, by zyskać większą swobodę docierania z tym, co chce się przekazać, wiernym. Tym samym więc rezygnacja z tego, co samo w sobie było realizacją powołania Kardynała, a więc z rzeczy w swej istocie dobrej, jednak w tym przypadku będącej, paradoksalnie, pokusą.
Urzędnik był zdziwiony, jeszcze próbował zawoalowanej groźby, co Kardynał wprost mu wytknął, po czym wyjechał z niczym. Dwa miesiące później więzień otrzymał to, co mu proponowano, choć nie ustąpił na cal. Przewieziono go do Komańczy, która w zestawieniu z poprzednimi dwoma miejscami był jak sanatorium, i dano bardzo dużo swobody, umożliwiono także, przynajmniej częściowo, wizyty.
I tu zaczyna się, znów paradoksalnie, najcięższa duchowa batalia. Kardynał może uczestniczyć w mszach z wiernymi, siedząc ukryty przed ich wzrokiem na zakonnym chórku. Najpierw bardzo go te wspólne liturgie cieszą, ale potem są coraz trudniejsze. Sprawiają, że tak długo odczuwany głód bycia dla ludu, publicznej posługi, duszpasterstwa, głoszenia słowa staje się prawie nie do zniesienia:
Ojcze, ziarno, które nagromadziłeś w spichlerzu mojej duszy pozostaje nadal na pryzmie. Nie mogę go wysiać, Brak mi pola. […] Dziś trzymam rękę i nie mogę jej podnieść na siew… Ileż mi trzeba pokory, bym zgodził się na to, że ziarno, które mi dałeś, nie będzie użyte do siewu. Ojcze, to jest straszne!
notatka z 26 IV 1956 r.
Kiedy zewnętrzny nacisk słabnie, pojawia się z cała mocą wewnętrzna ciemność i niezrozumienie. Czemu mimo święceń nie mogę służyć? Czemu dajesz mi, Boże, słowo a nie dajesz możliwości jego głoszenia? Czemu, kiedy mój lud potrzebuje kogoś, kto będzie dla niego opiekunem, nie mogę nim być?
Niecałe pół roku przed uwolnieniem Kardynał odnajduje odpowiedź:
Zrozumiałem dziś łaskę zrozumienia, jak nieudolnym i lichym byłem sługą Twoich dzieci, Ojcze. Wydawało mi się, że służę im dobrze, że niczego im nie szczędzę z tego, co im dać mogę. Dziś pojąłem, że więcej dawałem z siebie, mniej z Ciebie. […] Nie pozwól mi niszczyć w duszach łaski im danej. Nie pozwól mi obniżać ich możliwości i powołania. Daj mi zrozumieć wielkość Twoją w ludziach, daj mi moc uszanować ją.
notatka z 26 V 1956 r.
Ostatnie miesiące u nazaretanek to czas w świetle tej odpowiedzi. Trudności są nadal, ale w zapiskach da się wyczuć wewnętrzny pokój tego, kto je sporządza. Jest gotowy przyjąć wszystko, co Bóg mu da, oddaje mu siebie z całkowitym zaufaniem. Myślę, że to był okres dany Kardynałowi, aby odkryte prawdy w nim okrzepły, aby wzmocnił się wewnętrznie przed drogą, która go czekała, i zadaniem, jakie wypełnił.
Droga duchowa, którą odbywa przez te trzy lata, prowadzi od bardzo prymitywnych, można powiedzieć, prób jego złamania, przez inteligentne podszepty aż po ciemność wtedy, kiedy wydawałoby się, że jest najlepiej. Jest wyraźnie naznaczona modlitwą, ale też czerpaniem z duchowych (i intelektualnych) zasobów nagromadzonych wcześniej. Przede wszystkim jest, od wewnętrznej strony, pięknym obrazem tego, co jest w stanie w ludzkim sercu dokonać łaska, jeśli bez względu na okoliczności to serce będzie na nią otwarte.
Jako ten proszący o powyższy wpis – bardzo Pani dziękuję. Znakomita treść!
Dziękuję za dobre słowo – niech idzie na zdrowie!