Dziś do mnie dotarła, jakoś podczas spaceru, owocowa specyfika obecnego momentu – kwitną wiśnie, przeorem krakowskiego klasztoru został o. Wiśniewski a jak czytam właśnie książkę o „Cherrym” Ingramie – Angliku, który uratował japońskie wiśnie a przede wszystkim ich niesłychaną różnorodność (to, że lubię wiśnie także spożywczo, pomijam, bo to rzecz stała). Sięgnęłam po tę historię, bo mam słabość do kultury Nipponu. Ogólnie mam chyba coś z wyspami, bo kultury brytyjska i irlandzka też są mi bliskie. Dziś jednak nie o moich upodobaniach a o wspomnianej lekturze, bo to o niej chciałam wam dziś nieco opowiedzieć.
Autorką jest Japonka, Naoko Abe, a dzieło nosi tytuł Anglik, który ocalił japońskie wiśnie. „Cherry” Ingram i jego historia. Wyszło w serii „bo wiem” Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego, którą polecam wszystkim fascynatom dobrej literatury zagranicznej, bo wydają w niej prawdziwe perełki. To akurat biografia połączona z reportażem, zresztą miesza się tu wiele gatunków, na moje oko. Co najważniejsze jednak – trzeba być mistrzynią, żeby historię drzewek wiśniowych opowiedzieć tak, że miejscami czyta się to jak kryminał – uratuje, czy już odmiana przepadła na wieki?
Cenne w książce jest to, że stanowi ona wprowadzenie także do historii kraju, szczególnie tej jej części, która jest związana z kwitnącym drzewkiem wiśniowym. Okazuje się, że ta botaniczna cudność nie jest wyłącznie przedmiotem podziwiania w święto hanami (oglądania kwitnących wiśni), ale jest spleciona bardzo mocno z życiem, filozofią a nawet polityką Japonii. I pani Abe udało się to przedstawić w sposób tak naturalny i bezpośredni, że wiedzę o tym chłonie się prawie przez osmozę.
Japońskie wiśnie są hodowane dla piękna ich kwiatów, nie dla owoców, jak w Europie. Samych dzikich odmian były dziesiątki a kiedy w okresie zamknięcia Archipelagu na świat zewnętrzny niektórzy panowie feudalni zaczęli ścigać się w tworzeniu co piękniej kwitnących drzew, liczba odmian doszła do 250. Ich kwiaty miały kolory od mieniącej się fioletem czerwieni, przez róż, żółć aż po śnieżną biel, były odmiany wielo- i jednopłatkowe, jedno- i wielobarwne. I kiedy Japonia powoli staje się krajem totalitarnym, także wiśnie ulegają podobnej przemianie, ale o tym możecie poczytać w książce. I jest w tych opisach przemiany coś głęboko przygnębiającego a jednocześnie wyraźnie pokazującego, że są przestrzenie w życiu ludzi i narodów, które bez troskliwej opieki, cierpliwości i wytrwałości po prostu znikają. Cicho, powoli, niestety nieubłaganie.
Książka podaje też receptę na ratowanie takiej sytuacji. Superbohater w tej historii nosi strój zamożnego przedstawiciela brytyjskiej arystokracji, z dzianinową kamizelką w romby i kapeluszem włącznie, żadnych lateksów i peleryn. Miał umrzeć rychło po urodzeniu, ale dożył ponad setki, może uratowało go to, że ze względu na słabe zdrowie nie trafił do szkoły z internatem (domowa edukacja górą!). W młodości zafascynowały go ptaki, ale po kilkudziesięciu latach specjalizacji stwierdził, że w tej dziedzinie nic odkryć się już nie da.
I wtedy zakupili z żoną dom, w ogrodzie którego rosły dwa potężne drzewa wiśniowe jednej z japońskich odmian oraz spora działka, na której Ingram wymarzył sobie ogród a w nim kolejne wiśniowe drzewka. Temat nieco znał, bo przed I wojną światową był na dłuższej wyprawie w Japonii. Kiedy przyjeżdża tam po rzadkie odmiany w latach dwudziestych XX w., odkrywa skalę zniszczeń dokonanych przez skok „cywilizacyjny”. I tu akcja nabiera tempa.
Tyle streszczenia, nie będę pisać, co działo się dalej, ale książkę bardzo polecam. Co prawda czarnobiałe zdjęcia są kiepskiej jakości, na co miał wpływ także wybór papieru, jednak treść i sposób przekazu warte tego, by się z nimi spotkać oraz nieco poobcować. Bardzo dobry wstępniaczek dla osób, które tego aspektu kultury i historii Japonii oraz samych wiśni ozdobnych bliżej nie znają, do tego mnie naprawdę wciągnął. Nie dziwię się, że książka została nagrodzona w ojczyźnie autorki i wiśniowych drzewek.
Dla mnie to pochwała poszukiwań niezależnej własnej drogi, różnorodności i cierpliwej troski – łacinnicy pewnie by opisali ją słowem cultus – związanej ze znajomością metod i tego, o co się troszczymy. Też odwagi (oraz przemyślności) ujęcia się za czymś tak delikatnym i ulotnym jak piękno drzewa kwitnącego tylko raz w roku i to przez krótki czas. Ingram jest łapczywy, nie da się tego ukryć, szuka przede wszystkim wyjątkowych odmian, jednak jest w nim też pragnienie ocalenia konkretnej wartości, którą mało kto potrafi docenić nawet w jej ojczyźnie. Jest też tak cudownie brytyjsko ekscentryczny i przez to zdolny do tego, czego udało mu się dokonać.
Z informacji technicznych: jest bibliografia, są przypisy (na końcu książki, ale zawsze) oraz indeks, głównie osobowy, z pewnym smaczkiem – są w nim umieszczone także nazwy gatunków wiśni.
Bardzo dobra lektura na czas, kiedy balkon zasypywany jest płatkami kwitnących drzew a powietrze pachnie słodko i miodnie. Niepozbawiona dramatycznych historii, ale i nadziei.
PS Są też takie smaczki: „Pojawienie się jezuickich misjonarzy […] w 1549 r. niosło ze sobą o wiele większe zagrożenie dla ustalonego porządku – katolicyzm. W ciągu trzydziestu lat ponad 100 000 Japończyków, w tym wielu daimyō [panów feudalnych], głównie na Kiusiu, przyjęło nową religię”. Chałwa Duchowi Świętemu i Franciszkowi Ksaweremu!