[Gwala] OPrywatna pobożność biskupa

W Lublinie br. Gwala pracował przez rok. Mam poszlaki świadczące o tym, że nie miał z tego czasu zbyt wielu radosnych wspomnień, jednak cieszę się, że dzięki temu okresowi z jego życia mogę napisać coś szerzej na temat tego klasztoru.

Sporo o 1948 roku u lubelskich dominikanów mi opowiedziała korespondencja przełożeni – prowincjał, ale prawdziwą kopalnią okazała się kronika. Dostęp do zawartych w niej smakowitości zawdzięczam o. Radkowi Więcławkowi (chałwa mu!), czego nie omieszkam wypomnieć mu w książce, teraz jednak przejdźmy ad rem.

W królewskim mieście Lublinie dominikanie znaleźli się niedługo po kanonizacji św. Stanisława (1253). Brali w niej znaczący udział dominikańscy kanoniści, nic więc dziwnego, że potem bracia kaznodzieje troszczyli się także o kult biskupa i męczennika. A jednym z elementów jego szerzenia była fundacja klasztoru oraz kościoła pod wezwaniem świeżo kanonizowanego. Położony na skarpie tyleż urokliwej, co niestabilnej, do końca powstania styczniowego był jednym z ważniejszych dominikańskich konwentów. Jego znaczenie budowało nie tylko to, że znajdował się w jednym z głównych miast Rzeczpospolitej, ale także pewien drogocenny „import” z Kijowa.

Otóż w 1420 tamtejszy biskup, a przede wszystkim dominikanin, Andrzej, przywiózł do Lublina relikwie Krzyża Świętego, chroniąc je w ten sposób przed wywiezieniem do Moskwy. Wygospodarowano dla nich osobną kaplicę, z czasem zaczęły narastać właściwe dla tego sanktuarium formy kultu a bracia kaznodzieje starannie dbali o jego podtrzymanie.

Klasztor został skasowany, jak wszystkie dominikańskie domy w Królestwie Polskim, po powstaniu styczniowym. To sprawiło, że kościół jeszcze bardziej jednoznacznie zaczął być kojarzony jako sanktuarium Krzyża, a istniejący obok budynek klasztorny, rozłożysty bardzo, powoli popadał w ruinę.

Pierwsze dominikańska jaskółka po odzyskaniu niepodległości, w osobie o. Jacka Woronieckiego, pojawiła się w Lublinie około roku 1918. Ojciec profesor zaangażował się całym sercem w tworzenie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, jednak na stałe kaznodzieje wrócili dopiero w 1938 roku. Kiepskie wyczucie czasu, bo wkrótce wybuchła wojna, a oni tak w środku remontu…

Wojna się skończyła, a remont pozostał, do tego na głowy zwaliły się braciom władze komunistyczne i świeccy lokatorzy. W 1948 roku zaś dokwaterowano jeszcze redakcję „Róży Duchownej”. Cóż, nie miał przeor kłopotu, to zrobili go redaktorem (nawet jeśli tylko formalnie).

O tym szerzej piszę w książce, tu chciałam zwrócić uwagę na inny detal opowieści o tamtym okresie. Wtedy od niecałych dwóch lat biskupem lubelskim był ks. Stefan Wyszyński. Został nim jako młody człowiek (jak na standardy święceń biskupich), cieszący się mimo swego wieku wielkim zaufaniem ówczesnego prymasa Polski, abp. Hlonda. Jako biskup miał pewien zwyczaj, na dodatek osobisty, przynajmniej tak wynika z wpisów w kronice.

Otóż regularnie, średnio raz w tygodniu, przychodził na Złotą 9, by tam odprawić poranną mszę w kaplicy Krzyża Świętego:

27 II [1948] O godz. 7mej rano celebrował Mszę św. w kaplicy Krzyża Św. Ks. Bp. Wyszyński, który często, a szczególnie w piątki odprawia Mszę św. przed relikwiami Krzyża św. [pisownia oryg.].

Chronicon Conventus Lubliniensis […] ab A.D. 1938

Po mszy zwykle szedł jeszcze do klasztoru, na salkę rekreacyjną, gdzie jadł śniadanie i rozmawiał z ojcami. Nie ma tu mowy o Mszy pontyfikalnej, czyli najbardziej uroczystej (jesteśmy wciąż przed soborem, więc chodzi o liturgię trydencką). Biskup diecezji tak po prostu przychodził sobie odprawić mszę, co wskazuje, że miał szczególne nabożeństwo do relikwii Krzyża św., a co za tym idzie – Męki.

Nawet więcej – kiedy został prymasem, podczas pożegnania z ojcami przyznał, że dominikanie i ich sanktuarium są mu szczególnie bliscy. Myślał nawet o odnowieniu go na koszt diecezji, ale nie zdążył (już widzę ten błysk żalu w oczach syndyka i słyszę, jak ciężkie westchnienie rozczarowania pierś mu podnosi…), bo został postawiony na czele polskiego episkopatu.

Zresztą bp Wyszyński bywał u braci kaznodziejów także od święta, celebrował uroczyste msze w święto Podniesienia Krzyża Świętego, a zapewne nie bez znaczenia było także wezwanie kościoła i klasztoru, które są pod wezwaniem św. Stanisława biskupa i męczennika. Dla przyszłego kardynała był to jeden z najważniejszych świętych, którego kalendarium życia zresztą ściśle przeplatało się z biografią ks. Stefana.

Gestem sympatii wobec dominikanów mogła być także decyzja, już w Warszawie, by w latach pięćdziesiątych na koszt diecezji odrestaurować obraz Matki Bożej Żółkiewskiej, czczony na Służewie. Także kiedy była obchodzona siedemsetna rocznica śmierci św. Jacka, główną mszę celebrował właśnie, zwolniony niecały rok wcześniej z internowania, kard. Wyszyński.

A potem coś poszło nie tak i relacje z prymasem się popsuły. Tu zdecydowanie więcej może powiedzieć Marcin Sanak, który pisze doktorat o prowincjałach OP okresu PRL-u, więc jemu to zostawiam. Z pewnością zrobi to świetnie.

Dla mnie ważne są inne dwie kwestie. Po pierwsze, częste wizyty i znajomość z lubelskimi kaznodziejami oznaczają, że br. Gwala i biskup z pewnością się spotkali, a może nawet poznali – wiemy, że o. Paluch starał się zainteresować ordynariusza miesięcznikiem i planami wydawniczymi dominikanów. To by sugerowało, że biskup zajrzał zapewne do redakcji podczas, na przykład, którejś z oficjalnych wizyt.

Po drugie, uderzyła mnie dolorystyczna pobożność przyszłego kardynała. Jakby przeczuwał albo jakby Pan podsuwał mu natchnienie, czym ma się karmić, by znaleźć siłę do niesienia tego, co na niego spadnie już wkrótce. Jako biskup Lublina nie spodziewał się, że to jego wskaże kard. Hlond jako swojego następcę, zachowały się nawet domysły ks. Wyszyńskiego na temat obsady zwolnionego tak nagle miejsca. Nominacja papieska go przeraziła, widać to nawet wiele lat później w Zapiskach więziennych, kiedy odwołuje się do momentu, w którym dotarła do niego informacja o mianowaniu.

Niesamowita jest też notatka z tego dziennika, w której rozważa symbolikę piuski kardynalskiej i płaszcza właśnie jako znaków Chrystusowej męki: korony cierniowej i płaszcza krwi, którym Pan okrył się podczas Męki. Najwyraźniej trzy lata regularnych mszy w kaplicy Krzyża u lubelskich dominikanów zostawiły swój głęboki ślad, który pozwolił prymasowi z pokorą, ale i mężnie dostrzec w sobie podobieństwo do Dobrego Pasterza.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s