Spadł śnieg. Banalny opad, a moje osiedle ożyło – piski dzieciaków na górce saneczkowej, rodziny na spacerach, fotografowie bardziej i mniej profesjonalni na polowaniu na ujęcia. Dodatkowego smaczku dodawała pora – wczesny, choć już ciemny o tej porze roku wieczór. Oświetlenie latarniami tylko wzmacniało wrażenie, że nagle przenieśliśmy się do Narnii i trzeba uważać, żeby nie wpaść na fauna niosącego paczki…
Na Plantach za to wyroiły bałwany, zamieniając miejski deptak w interesującą galerię. Niedaleko Teatru Słowackiego stał taki egzemplarz:

Uwagę zwraca oryginalne, niebanalne nakrycie głowy, ozdobione kłosami zboża – czyżby nawiązanie do czapki z pawimi piórami? To wyjaśniałoby też patykowate ręce wzniesione jakby w geście bezradności. Tylko ten uśmieszek taki mało weselno-wyspiański…
Przy wylocie Siennej za to taka rzeźba śnieżna:

Wzrok ku niebu wzniesiony i, znów patykowe, jakby rogi. Tu szukałabym inspiracji Szekspirem i Snem nocy letniej. A takie tam mam skojarzenia, z Pukiem na przykład.
Przy murze klasztoru bernardynek następujące dzieła dwa:

Czy nie sympatyczny bałwan? Dawno nie widziałam tak sympatycznego! Wybitne dzieło, jeśli chodzi o oddanie wewnętrznej osobowości za pomocą bogactwa mimiki. Chapeau bas!

A za poprzednim – bałwan tła, przytulony prawie do muru, o wąskiej, jakby zasadniczej twarzy, wydłużonych rysach. Bałwania szara eminencja, otoczona gronem swych wiernych ochroniarzy, dla niepoznaki udających krzaki:

Dopracowane otoczenie oraz starannie wybrane miejsce prezentacji zdecydowanie zasługują na docenienie!
A to zaledwie kilka z całego bogactwa efektów zderzenia znudzenia izolacją, opadu śniegu i ludzkiej kreatywności! Może niezbyt eleganckie, ale za to jak wymowne!
To wszystko tylko w mieście Kraków. Nie wpuszczają mieszkańców do galerii niehandlowych, to sobie ją sami stworzyli. Na wolnym wybie… znaczy, śniegu.
Lajkonik pozdrawia!
