Saga rodu na schroniskach

Nabyta sporo przed świętami i „nadgryziona” z ciekawości oraz aby się upewnić, że przyjemnie spędzi mi się z nią ten czas, leżała i dojrzewała na półce. Zgodnie z wynikiem pierwszego testu została pochłonięta w kilka dni, przy okazji rodząc tęsknotę za Tatrami.

Tytuł zapowiada historię schroniska i o schronisku w Piątce, jednak z perspektywy całości uważam, że jest to raczej opowieść o rodzinie Krzeptowskich, którzy nierozerwalnie są z tym miejscem związani. Stąd zresztą tytuł tego posta, jak się możecie domyślić. O dolinie i o domu bez adresu, który się w niej znajduje, można nie tylko tu poczytać, ale też popatrzeć na nie – sporo dobrze dobranych zdjęć, w tym wiele bardzo klimatycznych.

Książka zaczyna się od przedstawienia miejsca i ludzi, a potem jest dużo historii, ale bardzo dynamicznie opisanej i najeżonej cudownymi anegdotami. Osobiście jestem fanką „uzależnienia”, którego ofiarą padła Maria Krzeptowska w czasie wojny, oraz psa Filanca. Co, rzecz jasna, nie ujmuje nic pozostałym wspomnieniom. Z bólem myślę o tym, jak piękne musiało być schronisko zaprojektowane przez Stryjeńskiego i serce aż ściska, że się spaliło.

W historię wplecione są realia życia tak wysoko i z tak trudnym dojściem, szczególnie w zimie, kiedy jeszcze lubią tam dybać na przechodniów lawiny. Sporo jest o warunkach pracy, ale też jednym z najtrudniejszych problemów miejsca – transporcie. Mojemu sercu bliskie jest to, co kilka razy powraca i przez to jest podkreślone, mianowicie że kluczowym „elementem” takich miejsc jest dobrze dobrany zespół ludzi. Jeśli są pracowici, pomysłowi, silni a przede wszystkim potrafią się ze sobą dogadać i można na nich zawsze liczyć, to cztery piąte sukcesu ma się w kieszeni. Zwłaszcza jeśli w budynku jest zimnawo, tłoczno (zapomnij o własnym pokoju), przed domem ślisko a jeszcze od czasu do czasu (elektrycznego pastucha) odwiedzają cię niedźwiedzie i czyszczą twoją piwnicę, z dziwnym upodobaniem do napojów gazowanych (protip na wypadek spotkania misia: wyjmij ostrożnie butelkę z colą/pepsi, otwórz, postaw i oddal się spokojnie – szansa, że zwierz za tobą popędzi, jest baaaardzo nikła 😀 Gorzej, jeśli twoją akcję dostrzeże strażnik TPN, ale zawsze możesz się bronić, że to w samoobronie).

Lektura rodzi tęsknotę za pracą w Piątce. Co prawda warunki spartańskie i czasem nawet nie bywa internetu, ale za to jakie widoki i jak blisko w wysokie góry! A zimą nawet tygodniami nie da się po prostu zejść ku dolinom. Tym w reglu. Z mojej introwertycznego punktu widzenia to ma bardzo dobre strony.

Jest trochę o zmianach w typie turysty, który przychodzi do Piątki od ponad stu lat, trochę o współpracy z TOPR, w tym najbardziej pamiętnych akcjach, trochę o najpopularniejszych imprezach w schronisku. Dużą pomocą w zorientowaniu się, kto jest kim bądź którym Krzeptowskim/ską, jest tablica genealogiczna na końcu książki. Przyznaję się, korzystałam namiętnie. Imponująca jest też lista nazwisk gości, którzy upodobali sobie to miejsce, a jedną z najbardziej dramatycznych historii ta o wyciąganiu od ZOMO-wców, co tak naprawdę stało się w Kopalni Wujek. Niby komuna już minęła, a tu się okazuje, że nawet po 1989 roku trzeba było o prawdę nadal walczyć. Porażająca opowieść.

Jest też nieco o innych miejscach, w których urzędują Krzeptowscy – Dolinie Chochołowskiej, Ornaku. Jednak to Piątka pozostaje „gniazdem rodowym”.

„TOPR” czytało mi się szybciej, przy lekturze „Pięciu Stawów” zawieszałam się na fragmentach, które brzmiały jak laurka dla Krzeptowskich. Rozumiem wdzięczność autorki dla tej rodziny i to, że w dużej mierze korzystała z ich uprzejmości, jeśli chodzi o dostęp do źródeł. Jednak w niektórych miejscach bywa o to jedno zdanie z podkreśleniem, jaka to wspaniała rodzina, za dużo. U mnie (skaza historyka) to od razu budzi czujność i nieufność, co sprawia, że zaczynam czytać między wierszami, drążyć, węszyć i obraz, który mi się wyłania w efekcie, wcale aż tak słodki nie jest.

Jednak jest to jedyna słabość tej książki, bo talentu do opowiadania w zajmujący sposób nie da się pani Sabale (!)-Zielińskiej odmówić. W końcu nazwisko zobowiązuje i z tego zobowiązania pisząca wywiązuje się świetnie. Książkę z całego serca polecam!

PS Autorkę czekającą na obiecaną recenzję jej książki upewniam, że czytam. Zgodnie z jej obietnicą treść smyra mnie po mózgu, więc lektura trwa nieco dłużej, połknąć w kilka dni nie jestem w stanie 🙂 Recenzja będzie na pewno.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s