Ojciec napisał m.in.: „Kościół w Polsce przypomina mi teraz Pana Jezusa w ogrójcu, który jest znienawidzony, pobity, pokrwawiony, uznany za przestępcę i bez autorytetu. A ci którzy się do Niego przyznają, są również uważani za winnych. Jednak w tym Kościele ja nadal dostrzegam swoją JEDYNĄ nadzieję” (całość TUTAJ oraz pod tym moim postem). Pod wpisem ojca także komentarze negatywne, głównie wskazujące błędy i grzechy ludzi Kościoła oraz ich hipokryzję.
Studiowałam osiem lat teologię, kilka lat więcej jestem w różnych duszpasterstwach – napatrzyłam się, przeszłam swoją porcję upokorzeń, a nawet mobbingu. Nauczyłam się jednego: moja wiara nie może zależeć od zachowania czy postaw ludzi na kościelnym świeczniku. Ona zawisa na odpowiedzi na pytanie: dlaczego jestem Kościołem?
Nie: „w Kościele”, ale: „Kościołem”. Chociaż zewnętrznie Eklezja ma formy organizacyjne, to nie jest jej istotą – po prostu każda ludzka wspólnota a nawet grupa ma swoje ramy i zasady, tak funkcjonujemy. Wierzę, że struktura Kościoła katolickiego jest tą daną przez Ducha, jednak przyjmując chrzest a potem co roku, w Wigilię Paschalną, odnawiając przyrzeczenia chrzcielne, deklaruję przede wszystkim to, że to ja jestem Kościołem. Moja twarz to jego twarz i kiedy grzeszę czy popełniam błędy, idzie to także na Jego konto.
Pod Damaszkiem św. Paweł usłyszał słowa, które stały się podstawą jego teologii Kościoła jako ciała Chrystusa. Jezus powiedział wtedy do niego: „Dlaczego MNIE prześladujesz?”. Nie: „Moich uczniów”, nie: „wierzących we Mnie”. Słowa te ukazują też inny wymiar, o którym zresztą o. Pałys wspomina – nie da się być bardziej W Kościele, można tylko być bardziej Kościołem, a więc ciałem Chrystusa. Tu o miejscu i znaczeniu nie decydują przyjęte święcenia, uzyskane stopnie z teologii czy liczba odebranych nagród, ale bliskość i upodobnienie się do Chrystusa. Im bliżej Jego jestem, im bardziej centralną postacią w moim życiu On jest, tym bardziej jestem Kościołem.
To oznacza, że jeśli nie ma się żywej więzi z Panem, może się okazać, że Kościołem jest się jedynie nominalne a czasem niejako z urzędu (polecam poczytanie o tzw. ciemnym stuleciu czy końcówce niewoli awiniońskiej papiestwa, zresztą przykłady można mnożyć).
I w tym sensie Kościół w Polsce jest w Ogrójcu. Dorobiono mu gębę (nie będę teraz rozliczać kto i w jaki sposób) i opluwa się go za nią. Dialog jest w tej chwili niemożliwy, bo nie da się dialogować z kimś, kto histeryzuje. Pozostało nam przyjęcie postawy tych, którzy bronili 25 października kościołów: spokojna obrona wartości, trwanie przy nich i robienie jak najlepiej tego, co do nas należy. Przede wszystkim jednak obrona własnych serc przed pokusą pogardy i nienawiści do tych po drugiej stronie barykady.
Tylko Chrystus wie, na ile blisko Jego ktoś jest i na ile szczerze podąża w Jego kierunku. Zostawmy więc osąd Jemu, ale zgadzam się z o. Krzysztofem, że drogę do Niego zdecydowanie ułatwiają sakramenty, adoracja, tradycja Ojców oraz ci wspaniali Inni, także ci, którzy już odeszli, w których Kościół osiąga/osiągnął swoją pełnię.
Chcę stać się podobna do nich.
Post o. Pałysa:
Nie wierzę w próby wymyślania nowego, lepszego, bardziej ewangelicznego Kościoła. To wszystko w historii już było i nigdy nie kończyło się dobrze. Tam gdzie człowiek jest po prostu nędza. Wystarczy spojrzeć na siebie samego. Kościół w Polsce przypomina mi teraz Pana Jezusa w ogrójcu, który jest znienawidzony, pobity, pokrwawiony, uznany za przestępcę i bez autorytetu. A ci którzy się do Niego przyznają, są również uważani za winnych. Jednak w tym Kościele ja nadal dostrzegam swoją JEDYNĄ nadzieję. I wcale nie upatruję jej w ludziach, w wystąpieniach jakichkolwiek biskupów, polityków czy księży, widzę ją jedynie w żywym Jezusie, którego spotykam tu każdego dnia – w Eucharystii, adoracji, tradycji świętych ojców i w sakramencie pojednania, który działa na mnie jak respirator. Boga spotykam w setkach wspaniałych ludzi, którzy Nim świecą, choć gdybym im to powiedział, poczuliby się zawstydzeni. Tak, wierzę w Kościół, ponieważ wciąż jest tu obecny Chrystus ze swoją obietnicą, że „nie zostawi nas sierotami i będzie z nami do skończenia świata”. Mam jednak świadomość, że potrzeba wiary, żeby Go w tym Ogrójcu zobaczyć. Jest pokrwawiony, odpychający, ale On tu naprawdę jest. I nadal jest Bogiem, który zbawia. Eliasz nie znalazł Boga w wichrze, który przewracał skały. Nie znalazł w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Kiedy znalazł Boga w cichym powiewie wiatru, zasłonił twarz płaszczem. Na pytanie Boga: „Co ty tu robisz Eliaszu?”, odpowiedział: „Jestem samotny. Ludzie mnie nienawidzą i godzą na moje życie, ale ja Cię kocham i pragnę Ci się poświęcić”.