Stałam sobie na krużgankach i czekałam na spowiedź. Do sali św. Dominika wchodzili ludzie w maseczkach, przyjmowani tam przez ojca w maseczce. Nieco płynu dezynfekującego i można już pozwolić na operację na otwartym sercu. W zasadzie chyba bardziej zabieg, bo trwający kilka, czasem kilkanaście minut.
Tak patrzyłam i tak przyszła mi myśl, że idea darmo uzyskiwanego przebaczenia, możliwego dzięki krzyżowi, jest niesłychanie trudna do przyjęcia dla człowieka. Choć wydawałoby się, że cóż prostszego i bardziej atrakcyjnego.
Jednak to przebaczenie może być przyjęte tylko wtedy, kiedy wcześniej grzesznik uzna swój grzech i widząc go w całej szpetocie, nie wpadnie w rozpacz. Rodzi się pokusa patrzenia na ludzi przyjmujących postawę szczerego żalu i pragnienia poprawy jako na żałosne ofiary, pozbawione poczucia własnej godności, postępujące z wyuczoną bezradnością. Co innego mściciel, nurzający się w depresji człowiek niezdolny do przebaczenia sobie, cyniczny gracz, niezrozumiany geniusz, ewentualnie panświnista. To takie medialne, dramatyczne, koturnowe, w sam raz do sprzedaży w mediach społecznościowych. Ewentualnie świetna podstawa kolejnego scenariusza do serialu.
Jezus mówi: „Daję ci możliwość zmiany. Zacznijmy od zmiany myślenia”. I wtedy włącza się panika, histeryczny lęk przed nieznanym, odrzuceniem przez stado, koniecznością przekształcenia życia. Przyjęcia na klatę kolejnych porażek w tym procesie i nauczenia się tego, jak się z nich śmiać, czasem przez łzy.
Brzęczy mi w głowie myśl, gdzieś zasłyszana, że wielkość człowieka mierzy się tym, przed kim/czym on klęka. Jeśli klęka tylko przed Bogiem, nawet jeśli Bóg jest za kratkami konfesjonału, to jak bardzo musi być wielki?