Między służbą a faryzeizmem

Jak każdy, kto dosłownie żyje ze swojej wiary (teologowie tak mają), jestem narażona na pokusę, której ulegli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Chodzi o interesowanie się sferą religijną głównie z powodu dochodu. Co prawda mój znajomy na duchowości znający się uważa, że dzielę włos na czworo, a przynajmniej dwoje, mnie jednak ta kwestia (i pokusa) nie daje spokoju.

Sytuację zaogniła dodatkowo książka, którą niedawno redagowałam i w której znalazłam określenie „kapłan urzędowy”. Już miałam poprawić na „służebny”, ale coś mnie tknęło i sprawdziłam. Ciotka Wiki usłużnie podsunęła zdanie: „Obecnie podkreśla się urzędowy (służebny) charakter kapłaństwa sakramentalnego na tle powszechnego kapłaństwa chrzcielnego wszystkich wiernych”.

Mądra kobieta, ale mnie dalej ten „urzędowy” jakoś gryzł po oczach, budząc skojarzenia z Lewisowym piekłem urządzonym w stylu Kafkowskim skrzyżowanym z jakże wciąż żywymi wspomnieniami słynnych Pań z Dziekanatu. Podreptałam więc grzecznie do Dużej Niebieskiej Książki i tam znalazłam takie cóś:

Kapłaństwo urzędowe różni się istotowo od wspólnego kapłaństwa wiernych, ponieważ udziela świętej władzy w służbie wiernym. Pełniący urząd święceń wykonują swoją posługę wobec Ludu Bożego przez nauczanie (munus docenti), kult Boży (munus liturgicum) i rządy pasterskie (munus regendi) (KKK 1592).

Tyle przekład polski, uznałam, że grzebnę głębiej. Łaciński oryginał rzecze:

1592 Sacerdotium ministeriale essentialiter a sacerdotio fidelium differt communi propterea quod sacram potestatem in fidelium confert servitium. Ministri ordinati suum erga populum Dei servitium exercent per doctrinam (munus docendi), cultum divinum (munus liturgicum) et per pastoralem gubernationem (munus regendi).

Słowo ministeriale zabłysło jak światła przeciwmgielne samochodu terenowego, co więcej –  całość tego punktu katechizmu nabrała spójności i przejrzystości. W końcu współczesny „urzędowy” mało się kojarzy z następującymi dalej określeniami mówiącymi o służbie i munera.

Skąd ta światłość? Gdyby autorzy mieli na myśli „urzędowy” tożsamy z moimi skojarzeniami, użyli by officialis. Oni jednak sięgnęli po słowo, owszem, oznaczające urzędowość, ale dopiero wtórnie – pierwotnie słowo minister oznaczało sługę a ministeriale – służebny.

Z tym, że nie sługa w sensie niewolnika a nieco zmodyfikowanym, o czym mówi nam zastosowanie potem słowa munus do określenia zakresu jego obowiązków. Jest ono tak istotne, że podano je w katechizmie w oryginale.

Nie dziwię się – oksfordzki słownik języka łacińskiego skwapliwie wyjaśnia, że pod pojęciem munus  kryje się przede wszystkim dar dany z serca (np. przez kochającego kochanej czy odwrotnie, także: łaska bogów/Boga) albo dar wynikający z zobowiązań rodzinno-społecznych (pochówek zmarłego, służba wojskowa w obronie kraju, a z czasem i praca urzędnika republiki czy cesarskiego, którzy byli do takich działań zobowiązani jako obywatele rzymscy). Jest to więc coś czynionego lub dawanego bez oczekiwania na zapłatę, bo z pragnienia serca/przychylności ewentualnie będący rewersem tego, że ma się pewne prawa jako członek rodziny lub obywatel państwa.

Tym samym minister, którym jest biskup i ci, którym dał udział w swojej pełni święceń, ma służyć, a nie urzędować. Funkcja kapłanów we wspólnocie Kościoła to bycie tymi, którzy mają w niej szczególne miejsce, ale ono na nich nakłada też szczególne zobowiązania, które w dodatku idealnie, jeśli są spełniane z ochotnego serca i są dzieleniem się otrzymywaną od Boga łaską. Do pełnienia takiej posługi potrzebna jest, jako warunek sine qua non, świadomość istnienia czegoś takiego, jak dobro wspólne, i zdolność do troski o nie. Mówiąc po ludzku – trzeba patrzeć zdecydowanie dalej niż czubek własnego nosa. Wymagające.

Jako doktor teologii także otrzymałam udział w posługiwaniu biskupa, a dokładnie w jego munus docendi – posłudze/ciężarze nauczania. Nakłada to na mnie obowiązek (a że lubię się wymądrzać, to i przyjemność) nauczania w Kościele. Myślę, że kluczem do tego, żeby nie zurzędniczeć/sfaryzeić się jest zachowanie świadomości daru i obowiązku jego przekazywania dalej. Fundamentem jednak jest wiara w Opatrzność – że jeśli będę pełnić Jego wolę, niczego koniecznego mi nie zabraknie. Przydać się może też otwartość na dary innych i świadomość, że także, jeśli nie przede wszystkim, ze względu na nich jestem, kim jestem.

Wreszcie cała ta misterna konstrukcja utrzymuje się w stabilnej równowadze dzięki łasce i miłości. Jeśli nie do sióstr i braci w wierze, to do Chrystusa, który chce mieć ich dla siebie, i Ojca, który chce mieć ich u siebie. Tak samo jak mnie.

I tylko zostaje mi tak smętna refleksja nad tłumaczami i autorami, którzy mają do pojęcia „kapłaństwo służebne” stosunek analogiczny do tego psa do jeża. Myślę, że preferowanie określenia „urzędowe” wiele o nich mówi. Moim zdaniem, niestety mało pozytywnie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s