[Gwala] Dominikanie diecezjalni

IMG_2883

Uznałam, że przestrzeganie domowego aresztu z okazji pandemii to wymarzony czas na ruszenie dalej z pisaniem książki o br. Gwali. Siedzę więc mentalnie w latach trzydziestych i czterdziestych zeszłego stulecia, bo o tym czasie teraz piszę. Kiedy zmęczy mnie lektura wspomnień okupacyjnych, wracam do arkadii przedwojnia. Prawdą jest, że nie dla wszystkich to były złote czasy, ale dominikanie należeli w tamtej epoce, co tu dużo kryć, do grupy beneficjentów. Od wieków cenieni przez kresowe rodziny arystokratyczne obrośli w pola, lasy, ogrody a nawet winnice. W mojej książce studium przypadku będzie Jezupol, w którym br. Gwala spędził prawie trzy lata po pierwszych ślubach czasowych.

Tamtejszy klasztor był instytucją. Czym tam się nie zajmowano! Od organizowania i opłacania ochronki dla dzieci prowadzonej przez siostry zakonne (kronikarz podkreśla, że przyjmowano podopiecznych bez względu na wyznanie, a tych było na tamtym terenie kilka), przez zapewnianie wydarzeń kulturalno-patriotycznych, po szczepienia przeciw ospie prawdziwej. Zdaję sobie sprawę, że muszę brać poprawkę na to, że moje źródła nie są do końca obiektywne, mam nawet podejrzenie, że tamtejszy proboszcz i kronikarz w jednej osobie starał się pokazać dominikanów w jak najlepszym świetle. Zresztą trudno mu się dziwić.

Dzięki jego staraniom w parafii powstała Akcja Katolicka, od czasów Piusa X bardzo promowana w Kościele. Ściągnięto nawet br. Gerbera – mistrza pracy z młodzieżą męską – żeby rozhulać KSM męskie (Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży), czyli młodzieżówkę Akcji. Ojciec Kołwa zaprenumerował dla nich specjalnie „Powściągliwość i pracę”, czyli pismo stowarzyszenia, wspierał także finansowo struktury.

Dbano o kontakty z greko-katolikami a ich przedstawiciele byli zapraszani na różnego rodzaju święta i uroczystości, dominikanie korzystali też z cmentarza unickiego. Mimo to wyczuwa się w zapiskach pewne napięcie pomiędzy klasztorem a cerkwią, zresztą kiedy w czasie okupacji niemieckiej podniesie głowę ruch ukraiński nacjonalistyczny, rozpocznie się, widoczny wyraźnie w księgach metrykalnych, ruch przechodzenia do unitów. Mimo to, kiedy dominikanie zostaną wyrzuceni z Jezupola przez sowietów w 1944 r., część dóbr ruchomych oddadzą właśnie unickiemu proboszczowi.

Kronika milczy na temat Żydów, ze spisów narodowych wiem, że tam mieszkali, jednak ojciec kronikarz chyba nie pałał do nich szczególną miłością. Tak oględnie mówiąc.

Pewnym dramatem było to, że na Kresach każda nacja miała swoją religię. To sprawiało, że często konflikt narodowościowy przenosił się od razu na poziom religijny. Jedną grupą, która nie miała narodowości, byli baptyści. Uważano ich za sektę, jednak wśród nich znaleźlibyśmy ludzi wszelkiego pochodzenia.

Klasztor był katolicki, czyli polski, podobnie katolikami byli osadnicy z Wielkopolski, zajmujący wioskę na terenie parafii. Chłopi byli unitami; handlarze, lekarze, czasem prawnicy – Żydami. Lata trzydzieste, ale też tamte tereny to bieda, co odbija się np. w stawkach za dniówkę dla chłopów przychodzących do pracy. Sam klasztor też nie opływa w pieniądze, bo trzeba było dopiero br. Anioła Bryi, żeby wyciągnąć obiektywnie duży i potencjalnie zasobny majątek ziemski z finansowej zapaści. Zresztą ten motyw nieumiejętności zarządzania powtarza się jeszcze przy kilku folwarkach, których potencjał pod rządami dominikanów ewidentnie nie był wykorzystywany. Refren potwierdzający opinię reformatorów, że OP nie są do tego powołani. Przynajmniej moim zdaniem.

Nota bene w tym kontekście znacząca jest historia ojca, który był proboszczem przed o. Kołwą. Zamiast zajmować się pieniędzmi, skupił się na… jakości liturgii. Stworzył chór żeński, kupił patefon, rzutnik i zestaw plansz z pieśniami. Po niedługim czasie starań jezupolski kościół zaczął słynąć z mszy z piękną oprawą muzyczną i wspaniałych występów śpiewaczych, co z pewnością dobrze wpłynęło na formację wiernych. Był to niewątpliwy sukces.

Skąd ja znam ten schemat? 😀 Odpowiedź na to pytanie i wyciągnięcie wniosków co do tego, co jest charyzmatem kaznodziejskim, pozostawiam szanownym czytającym.

Klasztor był hojny wobec potrzebujących: wspierano tamtejszą ludność, ale też pewne kwoty szły na dzieła Brata Alberta, wspomnianą ochronkę, dzielono się także dobrami w naturze (np. drewnem z lasu). Z jego kiesy opłacano także leczenie i leki nie tylko zakonnikom, ale także pracownikom klasztoru i parafii, a bywały to znaczne kwoty.

Regularnie katechizowano, zapewne były to przygotowania do I komunii św. W ramach spowiedzi przed Wielkanocą odbywały się wędrówki księży, to znaczy ojcowie spowiadali w innych parafiach oraz gościli spowiedników w swojej. Jako ciekawostkę podam, że był to jedyny moment, kiedy klasztor kupował… wódkę. W księgach kasowych zawsze z dopiskiem: „dla księży spowiadających”. W okresie żniw kupowano piwo, zapewne dla żeńców. W czasach przed reformą, która narzuciła ascetyczny tryb życia, w klasztorze robiono też setki litrów wina i miodu pitnego. Potem nie ma mowy o nich w inwentarzach, jednak konieczność zakupu korków do butelek nasuwa pewne podejrzenia. Ale może to tylko moja teoria spiskowa.

Widać też w zapiskach, że sam o. Kołwa stał się mentalnie w dużej mierze „dominikaninem diecezjalnym”. Skupia się na tym, co posadzono w sadzie, jak prowadzić gospodarkę lasami, które bardzo ucierpiały w czasie I wojny światowej, zachwyca się osiągnięciami br. Anioła w Uzinie etc. O duszpasterstwie też pisze, jednak nie tak szczegółowo. Temat jakiegoś głębszego rozwoju intelektualnego może miłosiernie pominę. Mimo to jestem mu głęboko wdzięczna za jego zapiski, kronika jest wspaniałym źródłem do historii klasztoru i okolic, szczególnie że po skrzyżowaniu jej z innymi materiałami daje bogaty obraz ówczesnej rzeczywistości.

I tylko ten ból, kiedy czytałam dokument będący planem zagospodarowania tamtejszych lasów. Rozpisane na lata nasadzenia i wycinki, wszystko przemyślane, sensowne, ale potrzebujące tego, czego dominikanom na tym miejscu nie dano – czasu. W 1939 r. wejście sowietów raz na zawsze zamknęło szansę działania na tamtym terenie braci kaznodziejów. Wyjechali oni ostatecznie dopiero za drugiego sowieta, wywożąc bibliotekę, jej katalog, trochę ruchomości i obraz Matki Bożej Różańcowej malowany na blasze. Zatrzymali się niedaleko przyszłej granicy – w Jarosławiu, jednak do Jezupola powrotu już nie było.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s