Chociaż gdyby się kierować kazaniem, to tytuł powinien brzmieć: „Chrystus Schroedingera w malarstwie Fra Angelico”. Ale po kolei.
Przez Wielki Tydzień wracała do mnie myśl o tym, jak w prawie pustym kościele zabrzmią słowa z początku liturgii Wigilii Paschalnej, mówiące, że to jest ta noc, kiedy Kościół zwołuje swoje dzieci, by celebrowały zmartwychwstanie Pana. Już wcześniej, w Exultecie, mowa o potężnym śpiewie ludu, który ma wypełnić świątynię. Tuż przed procesją też jest wezwanie do tego, byśmy wszyscy poszli ogłosić zmartwychwstanie światu. Ojcu Dawidowi dwa razy lekko odebrało głos, mysle, że ze wzruszenia, zwłaszcza przed procesją. Około dwudziestu tysięcy uczestniczących w transmisji, ale w procesji tylko bracia. Dawno nie objawiła się z taką mocą wspólnotowość Kościoła – tak paradoksalnie, w tej pustce. Ostatecznie odczucie braku jest przecież świadectwem istnienia tego, czego brakuje.
Liturgia okrojona, minimalistyczna, uchował się tylko czterogłos w wykonaniu psalmów. Bez Ciemnicy, bez Grobu, z krótką komunią i szybką procesją. Senne marzenie wielu zmęczonych posługą proboszczów. Tymczasem na koniec liturgii przeor wyszedł i zaczął od tego, że zwykle tu były podziękowania, ale chociaż one też będą, to najpierw chce powiedzieć o tęsknocie dominikanów za nami, świeckimi, i podziękować za wsparcie. Po czym dodał, już do obecnych tam OP, że zwykle w tym miejscu były oklaski. Oklaski się rozległy a mnie przypomniał się proboszcz z „Cinema Paradiso”, który musiał słyszeć dzwonki podczas liturgii, bo inaczej wybijało go z rytmu celebracji. Skojarzenia to jednak przekleństwo.
Serce rwało się do tamtego miejsca, tamtych ludzi, do energii, jaka rodzi się w modlącej się wspólnocie, tego Ducha, który prawie odczuwalnie nas wiąże i prowadzi. Dudnienia ludzkich głosów na „Te Deum”, kiedy lud zagłusza scholę i (prawie) organy. Poczucia wspólnoty, które sprawia, że mimo zmęczenia nie chce się wychodzić z klasztoru.
Patrzyłam też na naczynie z wodą święconą i myślałam o naszych katechumenach roku zarazy. Muszą zaczekać, nie wiadomo jeszcze – ile. Boże, mam nadzieję, że pomożemy im dobrze wykorzystać ten czas!
Było nie tylko tęskliwie, bo było kazanie o tym, że to my mamy być żywymi obrazami zmartwychwstania. Jako materiał ilustracyjny pojawiły się m.in. obrazy Fra Angelica, na których wedlug kaznodziei Zmartwychwstały jest i jednocześnie Go nie ma, stąd moje fizyczne skojarzenia. Radosne było też rzucanie kapami przez braci podczas „Gloria” i organowy krakowski hejnał na „niech zabrzmi trąba” (druga zwrotka „Oto jest dzień”, jakby kto pytał). Radość przebijała przez ciężar epidemii, bo to jest ta radość, której nie da się pokonać. On zmartwychwstał i od tego momentu wszystko jest inaczej.
A poniżej dowód na to, że jednak da się dobrze namalować zmartwychwstanie (z profilu o. Cypriana Klahsa na fb) – Światłości, Drodzy Czytacze!