W życiu Jezusa dwóch najważniejszych: Józef początku i Józef końca.
Imię ukochanego syna Izraela, którego to syna los – zdradzonego, sprzedanego i wielokrotnie ocierającego się o śmierć – ostatecznie ocalił wszystkie pokolenia Jakuba. Los opiekuna, mędrca a przede wszystkim człowieka wielkiego miłosierdzia. Tego, który miał prorocze sny, umiał je interpretować a przede wszystkim potrafił służyć – całe jego życie było przecież służbą. Do tego nigdy, nawet mając władzę i bogactwo, nie postawił ich i swojej krzywdy nad miłością do braci.
Taki jest Józef początku. Taki jest Józef końca. Obu zostaje powierzone ciało Jezusa. Obaj wydają się być w sytuacji, kiedy nie ma już nadziei na jakiekolwiek dobre rozwiązanie. Ten z Nazaretu dowiaduje się, że jego żona jest w ciąży. Powinien, zgodnie z Prawem i jako wierny Prawu, wydać ją na ukamienowanie lub przynajmniej oddalić. Ten z Arymatei nie ma złudzeń co to tego, że jego ukochany mistrz nie żyje.
W tej ciemności i beznadziei obaj słyszą głos Pana (bo nie wątpię, że decyzja Arymatejczyka płynęła z Bożego natchnienia, a na pewno z Bożego nakazu, by zmarłych grzebać). Idą za nim, choć patrząc po ludzku, to absurdalne wezwania. Wiązać się z ciężarną kobietą, której dziecko nie jest twoje? Wiązać swoje imię z nauczycielem, którym wzgardziła cała Jerozolima i którego uczniów z pewnością teraz spotka prześladowanie? Rzucić pod stopy szyderców swoje imię człowieka zamożnego i szanowanego dla zmasakrowanych zwłok przegranego proroka?
Obaj są głusi. Głusi na głos ludzkiej opinii. Jak mnie to zachwyca – ta wewnętrzna siła. Opierają się tylko na Bogu, więc On może oprzeć się na nich, dając im do wykonania zadania proste, nie wybiegające poza codzienność a przecież konieczne do tego, by „wypełniły się słowa proroków, odczytywane co szabat”.
Józef z Nazaretu wychowa wcielonego Boga, ucząc Go, co to znaczy być mężczyzną. Józef z Arymatei odda Mu swój grób, aby wypełniło się słowo, że był On „w swej śmierci na równi z bogaczem”, a jednocześnie, żeby o poranku ósmego dnia nie było wątpliwości, że ciała w grobie nie ma. Abyśmy mieli nasze świadectwo, że Bóg to „ranny ptak”, jak napisała kiedyś w haiku jedna z moich znajomych.
Józef początku i Józef końca. Mężczyźni do zadań specjalnych, a przecież tak zwyczajnych. Ci, którzy do końca, nawet poza śmierć, pozostali wierni.