„Pojedynek na głosy”, reż. P. Cattaneo

pojedynek na głosy

Czekając na seans „Emmy”, przejrzałam leżące w kinie ulotki o filmach. Do tej przyciągnęło mnie białe tło (dawno nie widziałam dobrej komedii) i twarz Kristin Scott Thomas. Cudowna aktorka. W programie Kina pod Baranami film ten był przewidziany jako pokaz przedpremierowy w MOS-ie (Miejski Ogród Sztuk). Niewiele myśląc, od razu kupiłam bilet na dziś i powiem, że było warto, zdecydowanie.

Owszem, przypomina „Goło i wesoło” oraz  „Dziewczyny z kalendarza”, jeśli chodzi o scenariusz. Tylko jak cudownie to jest opowiedziane! A jak soczyście i wiarygodnie zagrane! Tu nie było celofanowych charakterów czy zbędnych dialogów, nawet scen zbędnych nie było. Wszystko się domyka, dopełnia i ma znaczenie. Wiele rzeczy jest opowiedzianych obrazem, niedopowiedzeniem, niewprost a dosadnie. Świetną robotę zrobił kompozytor piszący muzykę do tego filmu – bardzo dobrze komponuje się ze zdjęciami i jest jeszcze jednym medium niosącym treść; dodatkowym językiem.

Film w oryginale ma tytuł „Military Wives” (nigdy nie zrozumiem graniczącej z nerwicą natręctw potrzeby zmieniania tytułów u polskich dystrybutorów…), czyli „Żołnierskie żony”. Bazuje na historii prawdziwej pierwszego chóru kobiet, które „wyszły za mąż za wojnę”, jak mówi jedna z bohaterek (TUTAJ można przeczytać więcej o prawdziwym ruchu Military Wives Choirs). Wspólne śpiewanie okazało się genialną terapią i sposobem na wzajemne wsparcie, kiedy ich drugie połówki wyjeżdżają na misje wojenne. Staje się ono sposobem okazywania miłości, buduje więź między śpiewającymi kobietami i wzmacnia tą z ich najbliższymi, którzy są tysiące mil dalej. [spoiler alert] Na scenie, w której panie śpiewają piosenkę ulepioną z najpiękniejszych zdań z korespondencji z bliskimi, płakałam jak bóbr, zresztą pozostałe panie na sali kinowej też, sądząc po odgłosach wydmuchiwania nosów [koniec spoiler alertu].

Opowieść jest ciepła, choć nie brak też dramatycznego elementu, świetnie sportretowane są typy ludzkie i klimat społeczności wojskowego miasteczka – krótko mówiąc, jest wszystko, co może być najlepszego, w brytyjskim komedio-dramacie. Do łez też rozbawia scena śpiewania na targu, chórzyści czy ogólnie ludzie śpiewający doskonale zrozumieją czemu, tu spoilerować już nie będę.

Kristin Scott Thomas daje popisowy koncert umiejętności. Szczególnie że jej postać nie jest łatwa do zagrania, musiała też pokazać pewien dokonujący się wewnątrz niej proces. I dała radę.

Film wymaga zabrania ze sobą przynajmniej paczki chusteczek higienicznych i trzeba je mieć pod ręką. Jest zabawnie i poruszająco. Wspaniały portret siły kobiet, ale też tego, że czasem po prostu nie są w stanie dać rady a nie potrafią zdjąć maski wytrzymałych. Po czym przychodzi ten moment, kiedy wnętrze wybucha, i maska po prostu odpada, czasem głęboko raniąc innych. Bardzo mnie ujął ten obraz siły i delikatności zarazem, pięknie to jest pokazane, moim zdaniem.

Druga rzecz, która mnie dotknęła, to „Ave Maria”, które okazuje się grać istotną rolę w jednym z kluczowych momentów. Wciąż porusza współczesnych, nawet jeśli już tylko pięknem kompozycji, ale przecież i ono płynęło z wiary kompozytora. Nie do końca to sobie jeszcze poukładałam, ale to piękny moment.

Są też wątki politycznie poprawne, ale film tak mnie zachwycił, że pozwoliłam je sobie totalnie zignorować.

Cudowna komedia, którą docenią głównie panie, ale, drodzy panowie, jeśli zastanawiacie się, na co można pójść w ramach randki, żeby za bardzo nie cierpieć – to już wiecie. Warto, w kinie i nie tylko. Bardzo przyjemny seans.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s