„Emma.”, reż. Autumn de Wilde

20200305_181509[1]

Wiele czasem trzeba znieść z miłości do prozy Jane Austen – taka myśl mi towarzyszyła, odkąd zobaczyłam zwiastun najnowszej ekranizacji Emmy. Jestem wielką fanką obu poprzednich: z Gwyneth Paltrow i mini serialu z Romolą Garai (scena tańca Emmy z panem Knightlym na balu jest jedną z moich ukochanych w kinie). Stwierdziłam więc, że raz kozie śmierć, idę zobaczyć najnowszy film.

Nieco ponad dwie godziny czegoś w rodzaju teatru telewizji z kilkoma scenami w plenerze. Scenografia w większości pastelowa, a lukier całości podkreślają nieustannie pojawiające się słodycze, więc jak się domyślam, zabieg świadomy. Nawiązania (tak odczytuję te wybory kostiumografów) do Opowieści podręcznej w postaci modnych w tamtej epoce czepków zestawionych z czerwonymi pelerynami dziewcząt z pensji, na której uczy się Harriet, oraz błękitnego wdzianka Emmy. Kto oglądał serial HBO, od razu skojarzy, szczególnie w scenach, kiedy tak ubrane dziewczęta maszerują równym krokiem dwójkami przez miasteczko.

Największa zbrodnia to papierowe, pozbawione emocji postaci. Emma ma mimikę kota, czyli prawie żadną, tylko oczy duże a podbródek szpiczasty, między nią a Knightlym mimo starań obojga chemia przypomina wodę destylowaną. Co zresztą nie dziwi, bo oboje papierowi, wręcz bibułowi, co zresztą dobrze się zgrywa z pastelami wnętrz. Niektóre sceny to coś w rodzaju tańca figurek: ja idę tu, ty potem mnie mijasz, stajesz tam, wtedy ja przesuwam się w drugą stronę etc. Jedyne postacie żywe i ludzkie, to państwo Watsonowie i Harriet z panem Smithem, tym ostatnim szczerze kibicowałam.

Geniusz Austen polega w dużej mierze na wspaniale skonstruowanych postaciach, krwistych, mocno, choć nie przesadnie zarysowanych, lekkości dialogu i wielkiej elegancji, jeśli chodzi o relacje między ludźmi. Tu elegancji nie ma, za to, nie wiadomo za bardzo po co, dwukrotnie pojawia się nagość. Ogólnie realia epoki nie istnieją, wszystko jest potraktowane powierzchownie i pośpiesznie – jeśli ktoś nie zna powieści, średnio się raczej ogarnie w narracji.

Czy śmiałam się na seansie? A i owszem, kilka scen jest zabawnych. Całość ma swój specyficzny, bo całkowicie pozbawiony emocjonalnej wyrazistości, klimat. Można się w niego wciągnąć, ale niczego nie urywa. Są też próby zrobienia z Emmy historii o siostrzeństwie ważniejszym niż wszyscy faceci, co wychodzi bardzo średnio.

Zdjęcia dobre, kilka zabaw scenografią, ale ogólnie trąci ona kiczem i to intensywnie. Nawet zaniedbane wnętrza domu Knightleya. Muzyka taka sobie, podobnie jak taniec na balu, który tu wyszedł strasznie chaotycznie.

Sala była prawie pełna, w większości panie. Jedynych dwóch panów, którzy przyszli bez pań, na początku seansu intensywnie otwierało przez kilka minut szeleszczącą paczkę z czymś i potem szeleścili, jedząc to coś. W drugiej części filmu ścieżkę dźwiękową ubogaciły odgłosy przerzucanych na płycie rynku kegów z piwem. Jakieś dodatki być muszą, inaczej byłoby banalnie.

Film do obejrzenia w domu, jeśli ktoś nie ma hopla na punkcie Austen. Jak dla mnie niższe stany średnie i to pod warunkiem, że nie porównuję z pozostałymi ekranizacjami. Szczególnie Emma jest tu zdecydowanie plastikowa i odpychająca jako charakter. Fizjonomię Franka Churchila miłosiernie pominę milczeniem, podobnie jak kostyczność Jane Fairfax…  Chyba odswieżę sobie książkę dla odtrucia.

2 myśli nt. „„Emma.”, reż. Autumn de Wilde

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s