Zastanawialiście się kiedyś, czemu trąd jest w Biblii obrazem grzechu? Bo mnie ostatnio zniosło na takie rozkminy. Trędowatych w naszym kraju nie ma, chyba że ktoś przywiózł sobie prątki trądu jako pamiątkę z wizyty w Indiach, Afryce lub którejś z Ameryk. Skoro więc nie da się (na szczęście!) poznać objawów bezpośrednio, trzeba zajrzeć do opisów medycznych.
Są dwa rodzaje tej choroby, dużo zależy od odporności organizmu i oczywiście leczenia. Jest ona zakaźna, ale przeniesienie bakterii rzadko dokonuje się przez dotyk, najczęściej drogą kropelkową, podobnie jak jest z grypą. Rozwija się bardzo powoli, bo prątki leniwie się rozmnażają – objawy potrafią się pojawić od 2 do nawet 10/20 lat po zakażeniu.
Prątki gustują głównie w osłonkach komórek nerwowych i wybranych krwinkach. Jeśli ma się silny system immunologicznych, objawy pojawiają się szybciej, są niesymetrycznie rozłożone na ciele, może się też pojawić tzw. piękny trąd – osoba taka na początku wygląda na dużo młodszą, niż w rzeczywistości, ma gładką i jedwabistą skórę, a pierwszymi objawami będą np. omamy i ogólnie te związane z zaatakowaniem mózgu. Zasadniczo osoba silniejsza będzie miała na początku jedynie pojedyncze zmiany skórne i nie będzie to szczególnie odpychające. Jednocześnie przez to, że takie trąd łatwiej zignorować, może zacząć się leczyć dopiero w fazie, kiedy dojdzie do niszczenia układu kostnego i zmiany w układzie nerwowym będą zaawansowane.
My trędowatych zwykle kojarzymy z objawami, które pojawiają się u osób o słabym układzie odpornościowym albo w rozwiniętej formie choroby. Zniekształcona twarz, niewładne, a potem gnijące i odpadające ręce i stopy, zapadnięty nos, ropnie, krwotoki a także zaatakowane narządy wewnętrzne, co wszystko razem prowadzi do śmierci a w zasadzie do bycia rozkładającym się już za życia.
Trędowaty przestaje być do siebie podobny. Zniekształca się jego twarz, jego ciało pokrywa się wrzodami, odpadają mu kończyny. Jego kości stają się łamliwe a ostatecznie tworząca je tkanka się rozpada.
Tak samo grzech odbiera nam podobieństwo nie tylko do Boga, ale nawet do samych siebie. Jak to mądrze mówi jedna z kościelnych pieśni: „Grzech nas oszpecił i, w nędznej postaci, stoim przed Tobą niby trędowaci”.
Pierwsza myśl, jaka przychodzi, to jest właśnie skojarzenie, że grzesznik to taki już długo chorujący, oszpecony, odepchnięty na margines, żeby nie zarażał / nie szkodził innym. Są jednak też inne podobieństwa.
Trąd, atakując układ nerwowy, sprawia, że chory jest jednocześnie przeczulony (występują nerwobóle) i traci czucie (nie czuje zmian temperatury, dotyku ani bólu). Potrafi się pokaleczyć i nie czuje tego, że samego siebie niszczy. Oczywiście te objawy pojawiają się po pewnym czasie, nie od razu.
Grzesznik też zwykle jest na jakimś punkcie (zwykle jakoś zahaczającym o jego grzech) przeczulony, nawet miewa z ich powodu depresję, a jednocześnie w kwestiach zasadniczych z czasem „traci czucie”. Niszczy przez grzech samego siebie, ale tego nie zauważa, dopóki nie wda się infekcja i nie zacznie gnić. Zresztą nawet wtedy można machnąć ręką – w końcu źle wygląda, ale nie boli.
Objawem trądu jest utrata siły mięśniowej i władzy głównie w rękach i stopach. W Biblii ręka, zwłaszcza prawa, jest synonimem panowania i działania, mocy sprawczej, stopy zaś głoszenia Dobrej Nowiny, niesienia słowa. Grzesznik, im dłużej jest z dala od Boga, tym mniejsza jest jego moc sprawcza, jeśli chodzi o życie duchowe (czasem fizyczne też), oraz staje się niezdolny do głoszenia słowa. Głównie dlatego, że sam swoim życiem sabotuje to, co głosi.
Prątki atakują także wzrok i w miarę postępowania choroby człowiek ślepnie. Tej alegorii nie muszę chyba tłumaczyć.
Tak sobie próbuję wyobrazić, jak czuli się ludzie uwalniani przez Jezusa od trądu. Pan ich dotykał a ich skóra nagle się wygładzała, wracało czucie, siła w kończynach, wzrok, smak, przestawali cuchnąć ropą. Mogli zaczerpnąć powietrza pełnymi płucami, znikały omamy i halucynacje. To wibrowanie życia w żyłach, pragnienie, by skakać, krzyczeć i tańczyć – wypróbować odzyskane na nowo mięśnie!
Czujecie się tak po spowiedzi? Przynajmniej czasami?