Czy Jezus doświadczył tego, co czują grzesznicy?

Dziś Jezus zanurzył się w Jordanie i, jak mówi jedna z interpretacji teologicznych tego wydarzenia, było to dla Niego zanurzenie się w roztworze ludzkiego grzechu. W wyniku reakcji między doskonale sprawiedliwym (czyt. bezgrzesznym) Nurkiem a duchową „zawartością” rzeki jej woda się oczyściła, bo Zanurzający się związał ze sobą grzech i go z nurtu wyniósł.

Czy jednak kiedykolwiek poczuł to, co czuje każdy z nas po tym, kiedy da się uwieść złemu? Czy to doświadczenie duchowego trądu jest także Jego doświadczeniem? Czy grzech był tylko pewnym zewnętrznym ciężarem, który doniósł na Golgotę a potem z ulgą zepchnął z siebie w chwili śmierci?

To pytanie dziś padło na spotkaniu katechumenatu a ja usłyszałam je też wiele lat wcześniej od jednego z moich studentów. Odpowiedź na nie jest bardzo istotna – jeśli Jezus nie wszedł w wewnętrzne bagno, jakiego doświadcza grzesznik po grzechu, to nie ma pełni ludzkiego doświadczenia. Nawet śmierć nie jest w stanie tego dopełnić. Po prostu po upadku częścią ludzkiego przeżywania jest też ten stan, który (moim zdaniem genialnie) opisała Natalia Rolleczek w „Bogatym księciu” jako gęstą, dławiącą mgłę. Postępujący duchowy bezwład, brnięcie w lepkiej mazi, osamotnienie, nuda i lęk.

Tak nasze wnętrze (bo nie tylko psychika) reaguje na utratę więzi z Ojcem. Jezus nigdy jej nie zerwał, więc – co się wydaje logiczne – nigdy Jego serce nie zareagowało w ten sposób. Tylko że Bóg, który jest Jeden, a Trzech, oraz Trzech, a Jeden, wydaje się mieć za nic ludzką logikę. W tym przypadku również.

Skąd to wiemy? Wcielony Syn Boży, jedyny Sprawiedliwy w dziejach, na krzyżu krzyczy ostatkiem oddechu: „Eli, Eli, lama sabachtani!” – „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił!”. Tak, to początek psalmu 22, ale też z pewnością zdanie to wyraża, co czuje Skazaniec. Urokami poezji to się można zachwycać w cieniu figowca, a nie na krzyżu. Dusząc się, nikt nie marnuje cennego oddechu na krzyczenie słów, które dla niego nic nie znaczą.

Jezus doświadcza opuszczenia przez Ojca, jakby stał się grzechem, który związał ze sobą, zanurzając się w Jordanie. Zresztą nawet nie „jakby” – św. Paweł w 2 Liście do Koryntian pisze przecież, że Ojciec uczynił Syna grzechem. Ze względu na nas.

I tu stajemy wobec wielkiej tajemnicy, tak mrocznej, że nikt z nas nie miałby sił sięgnąć jej dna; tam, gdzie zszedł On. Pomedytujcie kiedyś najpierw nad tym, jak blisko Ojca był Jezus. Nikt z nas nie zna takiej bliskości z Bogiem, o ile nie dojrzał do takiego mistycznego daru od Syna. Doskonała jedność i doskonała odmienność, pełnia poznania i pełnia wolności.

To doświadczenie zostaje gwałtownie zerwane. Jezus zapada się w otchłań grzechu, jakby tonął i to nie w Jordanie, a w Rowie Mariańskim. Bezradny, dusząc się, obojętniejąc na Głos, zawisając jedynie na nici pamięci o podjętej decyzji. Dla Niego, doskonale czystego i wiernego Bogu, to musiało być jak doświadczenie piekła. Nikt z nas nie zna tak wielkiego oddzielenia do Ojca, bo nikt nie zna tak wielkiej wcześniejszej bliskości.

Odkąd redagowałam teksty św. Kamili Baptysty Varano, która pisała o wewnętrznym cierpieniu Chrystusa w czasie Męki, nie potrafię odepchnąć myśli, że to właśnie ta duchowa tortura była najgorsza. Nie fizyczne rany, nie zdrada, nie odrzucenie, ale ta otchłań nicości. Tak Jemu obca, jak nikomu z nas.

Czy Jezus wie, co czują grzesznicy? Nie sądzę, żeby kiedykolwiek w dziejach istniał grzesznik, który by sięgnął głębiej w to doświadczenie niż On.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s