Od konferencji Święci tylko w pamięci? Dominikanie polscy zmarli w opinii świętości od XIII do XXI wieku minął już prawie miesiąc, ale jeden z referatów stale mi się przypomina. Ksiądz dr Zenon Czumaj z Drohiczyna opowiadał o o. Fabianie Maliszowskim, który żył na przełomie XVI i XVII w. i, pomijając długą listę pełnionych przez niego urzędów, był prowincjałem (nowej wtedy) prowincji ruskiej. Bardzo szybko powstała przeciwko niemu opozycja, na czele której stanął były prowincjał, ale sądząc po opisach w źródłach, były to bardziej rozgrywki polityczne niż o. Maliszowski był rzeczywiście czemuś winien. Sprawa skończyła się ustąpieniem o. Fabiana z urzędu, wedle hagiografii miał być nawet odarty z habitu i przepędzony ze Lwowa.
Zmarł w 1644 r. i został pochowany we wspomnianych Stołpcach na Polesiu, miejscowości niedaleko granicy z Moskwą, i pochowany w kościele, który sam zbudował. W chwili śmierci uważano go już za świętego, co potwierdziły dokonujące się po jego śmierci cuda. Nie tak długo potem o. Fabian przyśnił się swojemu współbratu i poprosił o nowy habit. Jak widać, jakaś trauma po wypadkach lwowskich chyba została…
Zostawiając jednak na boku dominikańską miłość uszczypliwą – zakonnik, który miał ten sen, okazał się posłuszny swemu przełożonemu, nawet jeśli wydającemu polecenia zza grobu. Otworzono trumnę Maliszowskiego i okazało się, że jego ciało nie uległo rozkładowi. Przebrano więc je, a stary habit (niech sanepid i pokrewne nie czytają) pocięto na kawałeczki, które zaczęto rozprowadzać jako relikwie.
Nie trzeba było długo czekać na pierwsze cuda, głównie uzdrowienia. To sprawiło, że habit zaczęto wymieniać o. Fabianowi regularnie, a nożyce (jak się potem okazało) na stałe włożono do jego trumny. Jego kult szczególnie silnie rozwinął się w XVIII w., w 1744 r. sejmik ziemi mińskiej zwrócił się z prośbą o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, ale zebrane akta okazały się niekompletne i tak idea upadła.
Wkrótce też wyszło na jaw, że jest to wstawiennik, który ma za nic różnice religijne. Do kościoła dominikanów zaczęły ciągnąć pielgrzymki nie tylko katolików (przykładali relikwie do chorych miejsc), ale także prawosławnych (palili paski z habitu, po czym rozpuszczali w wodzie i wypijali). Jakby tego było mało, pomiędzy chrześcijanami można było zobaczyć też czarne chałaty Żydów i peruki Żydówek (brak danych). Właśnie historia jednego z nich utkwiła mi w głowie.
Otóż pewnego roku w kwartale żydowskim wybuchł pożar. Jeden z mieszkających tam Żydów przybiegł pod kościół i z właściwą swojej nacji ekspresją zaczął głośno wołać do o. Fabiana, żeby ten ocalił mu dom od spalenia. Księga cudów podaje, że o. Maliszowski okazał się godnym synem św. Jacka panującego nad żywiołami. Dzielnica się spaliła, ale dom tego akurat Żyda ocalał.
Kult szerzono gorliwie, jednak w czasie zaborów skasowano na tych ziemiach zakon, a kiedy odrodził się w 1927 r., trzeba było siedmiu lat, żeby ruszono z procesem. Zanim udało się go doprowadzić do końca, wybuchła wojna a po niej Polesie zostało za wschodnią granicą. Sowieci postąpili z miejscem kultu po swojemu, to znaczy wysadzili kościół w powietrze, splantowali teren i zrobili na nim boisko. Relikwie o. Fabiana były dobrze zabezpieczone, więc zapewne leżą sobie w ziemi. Trzeba pewnie kolejnego cudu, żeby znów mógł czynić cuda.
Dla mnie pozostanie na zawsze dominikaninem z nożycami, który świadczy dobro wszystkim, wszędzie i na wszystkie sposoby, wystarczy w wiarą poprosić. Czy nie jest to piękne?