Myśl ta chodzi za mną od dawna, a skoro właśnie jesteśmy po premierze serialu Wiedźmin, to pomyślałam, że w końcu ją publicznie wyartykułuję.
Stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego postać męskiego odpowiednika wiedźmy to bohater romantyczny w postaci czystej, choć nieco fantasy. Indywidualizm – jest, wyalienowanie oraz odrzucenie z powodu niezrozumienia – jest, związek z naturą jako bliższą bohaterowi niż cywilizacja – jest, walka po stronie dobra, nawet jeśli ma się wrażenie, że bezcelowa – jest, pragnienie ucieczki w świat doskonały – jest, niosąca cierpienie i pełna niepowodzeń miłość – jest, stałe analizowanie świata przeżyć – jest, sam przeciw światu – jest, dylematy: moje/Ciri zbawienie a zbawienie społeczności – jest. Jest nawet uroda pociągająca, choć oryginalna i nie każdy potrafi docenić żółte oczy z kocią źrenicą (tu Amerykanie dali bardzo ciała moim nieskromnym).
Z tego względu tak świetnie do tej roli nadawał się Michał Żebrowski, który jest mistrzem w graniu bohaterów tego typu i świetnie pasuje do nich także pod względem fizjonomii. Aktor w typie Hulka (spodobało mi się to określenie jednego z recenzentów) nie odda wewnętrznej nerwowości, rozdarcia tego typu postaci. Zresztą potęga wiedźminów nie wynikała z siły ich mięśni, raczej z wytrzymałości, niesamowitego refleksu i reszty możliwości, jakie dawała transformacja.
Wróćmy jednak do tezy – Geralt jest bohaterem romantycznym w typie polskim, bo trzeba tu jeszcze doliczyć jego troskę o najbliższych, czyli bardzo wyraźny rys rodzinny. Choć rodzina, khem, specyficzna. Jest w nim też nutka może nie cwaniactwa, ale pomysłowości na granicy brawury (polecam ostatnie życzenie z Ostatniego życzenia – ci, co czytali, wiedzą, jak wiedźmin zagrał dżinowi na nosie).
I jako taka postać, stał się naszym towarem eksportowym, jeśli chodzi o kulturę. Gry, w których można przyjąć jego postać i powalczyć z potworami, podbiły prawie cały świat. Ostatnio na odwołanie do jego postaci trafiłam nawet w Black Mirror. Czy to już się dzieje?, czyli książce o współczesnej kulturze po zderzeniu z technologią.
Bohater romantyczny stał się polskim wkładem do kultury popularnej.
Ciekawe, jak z tym faktem czują się ci, którzy z takim zaangażowaniem od lat dziewięćdziesiątych krytykują ten typ bohatera? Powtarzając, głównie za Marią Janion, że to podejście już się przeżyło? A szczerze mówiąc, to bardziej nawet szydzą niż krytykują. A może to jest właśnie coś, na czym możemy zbudować nowy mit, i wcale nie jest powodem do wstydu przez Oświeconymi z Zachodu?
W końcu Wokulski zaczynał jako romantyk…