[MC jesiennie] Koniec kozicowania

Po wczorajszym przemoknięciu ciężko było mi dzisiaj zebrać się do Pani Jaworzyńskiej. Uparłam się jednak i powolutku, bez spinki posnułam się na Wiktorówki. Wczoraj też rozmawiałam z Gosią i ona mi zasugerowała, że dochodzi się tam Doliną Złotą też od jesiennych liści. W niedzielę tym szlakiem de facto nieco biegłam, żeby zdążyć, więc dziś na spokojnie się przyjrzałam Gosinej hipotezie. Jak najbardziej słuszna, sami popatrzcie:

 

 

Dzień był pochmurny i znów się zbierało na padanie, na szczęście dotarłam na górę jeszcze w miarę suchą nogą a nauczona doświadczeniem, tym razem założyłam już kurtkę. Kiedy wyszłam zza przedprzedostatniego zakrętu oczom mym ukazał się taki widok:

20191005_100547

Wreszcie remontują ten kawalątek szlaku. Co prawda, znam takich, co by ten szlaban zostawili na stałe i mają na to dobre argumenty (pozdrowienia dla o. Wojtka!), ja jednak doceniam możliwość wyboru. Jak ktoś woli bardziej płasko, ma proboszczowską dróżkę, a jak szybciej, to nie będzie musiał ryzykować utraty zębów na rozmytych schodach. Pluralizm rządzi!

Poszłam się przywitać do kaplicy a potem nawiedzić herbaciarnię. Wokół żywego ducha, tylko w środku para w średnim wieku. Ojców brak. Zaczęliśmy pogaworki z państwem, na co przyszedł o. Jerzy i zaprosił mnie na pokoje, znaczy na kuchnię, a państwo dopili herbatę i ruszyli dalej. Ciepło od kaflowej kuchni, gorącego kubka z herbatą i przegryzany kabanos były świetnym dodatkiem do rozmowy.

Stefan Kot, ku mojemu zdziwieniu, na szelest rozrywanego opakowania nie zareagował zainteresowaniem, ale wbił się do swojego pudełka i udawał, że go nie ma. Podobno najadł się czegoś, co fatalnie wpłynęło na jego osobowość – faktycznie nie był sobą. To znaczy był, ale zdecydowanie nie w pełni. Kiedy potem próbował wyjść na dwór, już sam powiew chłodnego powietrza sprawił, że kocisko zwinęło się w kłębek i zastygło z nieszczęściem na pysku. Ale piękny jest pomimo wszystko.

20191005_124017

Tak godzinkę przed mszą w kuchni objawił się o. Michał Pac. Dowiedziałam się od niego, że wybiera się do Morskiego Oka, bo tam przy kapliczce Matki Bożej od Szczęśliwych Powrotów będzie się działo. Dziś była msza w schronisku i spotkanie przy muzyce, szarlotce i z Pier Giorgio Frassatim a jutro (czyli w niedzielę) uroczysta msza przy kapliczce, jeśli pogoda pozwoli. Żałuję, że mnie taka fajna imprezka omija, ale bywa.

Ojciec wyruszył do Moka celebrować i świętować, a w kuchni wkrótce objawił się o. Mateusz, pytając o wyszłego przed chwilą. A potem już trzeba było na mszę. Kaplica po ciepełku przyziemia była zdecydowania chłodna, za to wzrósł zdecydowanie ruch wokół. Na mszy była rodzinka, chyba ofiarodawcy jednej z intencji, oraz jeszcze kilka osób. Kameralnie i po Bożemu. Lubię te celebracje, ich prostota pozwala mi skupić się na tym, o czym mówił o. Jerzy w kazaniu – na cudzie, jakim jest dokonująca się Przemiana.

Potem już tylko było szybkie zebranie się, kilka fotek Stefana, który akurat fajnie zapozował, i bieg w dół. O 15.00 miałam busa, a jeszcze trzeba było się dopakować. Po drodze jeszcze zdjęcie jednej z wielu nadrzewnych kapliczek Matki Bożej na tym szlaku i opuszczonego kapelutka na ławce przy zamkniętej kasie TPN-u. Takie słomiane memento lata.

 

 

Spakowana dzielnie zastygłam w deszczu, czekając na transport. Spóźnił się, ale przyjechał. Potem przesiadka w Zakopanem i po czterech godzinach od wyjazdu z MC drzwi własnego mieszkania. Padam na nos, ale jedno wiem – warto było. Bardzo warto.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s