Zamarzyło mi się Morskie Oko, a najlepiej Czarny Staw. Co prawda moja ulubiona prognoza TPN-u wskazywała, że będzie tam umiarkowane zachmurzenie, ale co tam. Pójdę, zobaczę.
Wstałam i wyszłam wcześnie, jednak ledwo doszłam na Drogę Oswalda Balzera, a zaczęło niepokojąco popadywać a potem padać równo. Chcąc nie chcąc, zapakowałam plecak w osłonę a co do siebie, to uznałam, że może polar da radę.
Tak, głupota to grzech, szczególnie pomieszana z lenistwem. Na szczęście pokuta towarzyszy jej niejako z automatu, kiedy się zacznie ponosić konsekwencje.
Nie byłoby tak najgorzej, gdyby zatrzymał się bus, ale kierowca był z zasadniczych chyba i uznał, że nie stanie przed przystankiem właściwym. A ja stałam nieco wcześnie. No cóż.
Szybkim krokiem poszłam na parking przy wejściu do Doliny Filipka, licząc, że tam szybciej coś zatrzymam. Pomokłam trochę aż wreszcie zlitowali się nade mną państwo jadący (jak się potem okazało) na spacer do Piątki. Po drodze zaliczyliśmy samochodem deszcz, śnieg, mżawkę i kawałek suchego.
Niestety, polar już dobrze namókł a przez kawałek drogi z Palenicy w powietrzu było jeszcze sporo wilgoci. Przemokniętą czapkę zamieniłam na suchą opaskę, ale rękawiczki miałam tylko jedne i niestety mokre a na początku było za zimno na ich zdjęcie. Perspektywa też nie była zbyt zachęcająca, bo zasadniczo w górach im wyżej, tym zimniej. Mimo to wewnętrzna intuicja mi podpowiadała, że trzeba „dalej w górę, dalej wzwyż”, że zacytuję Ostatnią bitwę CSL.
I miała, skubana, rację. Już czterdzieści minut później, przy Wodogrzmotach, zaczęło wychodzić słońce.
Rozsiadłam się, rozłożyłam mokry majdan i przekąsiłam co nieco, zapijając gorącą herbatką. Postój nie mógł trwać za długo, więc i suszenie nie do końca przyniosło efekt, ale było już zdecydowanie lepiej. Zdjęłam rękawiczki a czapkę powiesiłam przy pasku. Co prawda skończyło się to potem wracaniem po nią, bo próbowała zwiać (rękawiczki dwa razy podjęły tę próbę, szuje jedne), ale nie ze mną te numery.
Na szlaku międzynarodowo: Rosjanie, Japończycy, Niemcy, Ukraińcy, Amerykanie. Wiele osób wybierających się wyżej albo planujących nocleg w schronisku. A do tego, im wyżej, tym cieplej, tak bez logiki. Umiarkowane zachmurzenie okazało się umiarkowanym zaśnieżeniem, które wywoływało nie tylko we mnie nieumiarkowany zachwyt.
Góry był przysypane, ale poniżej wciąż jesień nie odpuszczała. Miałam wrażenie, że przysypane białą posypką wielobarwne drzewa to coś w rodzaju deklaracji: „Ale z tą zimą to żarty, prawda?”. Powietrze było ostre, ale jednocześnie im wyżej, tym mocniej dogrzewało słońce. Ubranie na mnie zaczęło parować, mogłam rozpiąć polar i pozwolić mu schnąć także od spodu. Zatrzymałam się na chwilę we Włosienicy, bo widoki na szczyty wokół Morskiego Oka były wspaniałe a gorąca herbata najlepiej smakuje właśnie w takim otoczeniu.
Pod schroniskiem pustawo (nie, nie przejęzyczyłam się), za to pogoda genialna. Zero powiewu, mnóstwo słońca i cudowna panorama. Okruch raju wrzucony w środek dnia i gór. Zrobiłam kilka zdjęć i poszłam ogrzać się wewnątrz. Wychłodzenie dwugodzinnym marszem w mokrym ubraniu dało znać o sobie i nawet szarlotka nie pomogła. Próbowałam potem rozgrzać się na słońcu, ale chociaż wysuszyło mi ubrania i miałam jeszcze chwilę, to czułam, że nawet rundka wokół jeziora to będzie za dużo. Rzuciłam tęsknym spojrzeniem na próg Czarnego Stawu i ograniczyłam się do kontemplacji widoku. Oraz orzechówek kradnących jedzenie – nie, to nie mountain legend.
Widoczek był taki:
Z bólem serca podreptałam w dół. A tu im niżej, tym zimniej (bo że ciemniej i szarzej, to jeszcze rozumiem). Rajskie ciepełko zostało w górach, w kotle Morskiego Oka i, jak potem dopytałam, Piątki, dobre kilkaset metrów wyżej. Inwersja świata, dowód, że wybór na pozór absurdalny może być jedynie słusznym.
Już dochodząc do Palenicy, czułam, że mój organizm bardzo potrzebuje dużej dawki witaminy C i snu. Na szczęście bus już stał, wkrótce się wypełnił i pojechaliśmy. Na dole też już obeschło i pojaśniało, więc skoczyłam jeszcze po chipsy, po czym zapakowałam się pod gorący prysznic i ucięłam sobie przed mszą drzemkę.
Dzisiejsze Morskiego Oko zostanie mi w pamięci na pewno. Słoneczne, ciepłe, bez przesadnego tłumu turystów. Piękne swoim kameralnym pięknem nasyconym ostrością otaczających je szczytów, których dzikości nie potrafią zatrzeć nawet zadeptujące je w sezonie tłumy. One przemijają a miejsce i tak pozostaje nie do końca oswojone. A mimo to w jakiś sposób przytulne, przynajmniej dla mnie.
PS
Wiedzieliście, że zimą jest nad Morskim Okiem kilka dni nocy polarnej? Słońce nie wschodzi ponad grań i nad jeziorem panuje szarówka. Ekstra.